piątek, 1 listopada 2013

ZMIANY, ZMIANY, ZMIANY !!! 



Do napisania tego posta zmotywował mnie jeden z ostatnich komentarzy. Zostałem zapytany czy jest sens wybierać między czymś złym a jeszcze gorszym w aspekcie kolejnego miejsca do odwiedzenia. Biorąc pod uwagę czas, w którym pomysł na tego bloga rodził się w mojej głowie, to spotykamy się prawie od roku. Na samym początku zadałem pytanie Wam i samemu sobie … czy znajdziemy się w kulinarnym piekle, czy na polach elizejskich dobrego smaku. No cóż, odpowiedź jest chyba jasna i niestety bardzo bolesna. Podczas tych wszystkich wizyt poznałem kilka ciekawych osób jak i miejsc, z którymi mam nadzieję nadal współpracować, ale również masę ludzi, których powinno zesłać się na Kamczatke. Dalsze podróże w Naszym mieście ? Ale po co ? Odwiedzanie obozów pracy prowadzonych pod szyldem restauracji jest poza moimi zasadami moralnymi. W obozach pracy ludzie pracujący w nich dostawali chociaż miskę zupy na dzień. A może fabryki produkujące posiłki dla wojsk mongolskich, nie widujące prawie w ogóle konsumenta indywidualnego ? Lub pasieki dla smakoszy wody brzozowej i denaturatu ? Litości ! W tym mieście osiągneliśmy dno i trzy metry mułu gastronomicznego, a to wszystko dzięki cytując klasyka - „kółku wzajemnej adoracji solnych dziadków”. Mówicie o sobie jak o wspólnocie, a nawet nie wiecie co to oznacza w odniesieniu do gastronomii. Wspólne wieczorki kulinarne, wspólne pokazy, szkolenia, wymiana doświadczeń ? NIE, to jakie kurwa MY ? Istnieje cień nadziei, że może coś drgnie w temacie restauracji oświecimskich, ponieważ powstają ciekawe miejsca, ale dajmy temu wszystkiemu troszkę czasu, bo kopanie leżącego nie leży w mojej naturze. Nie polega to na tym żeby robić remont lokalu w momencie kiedy ktoś na forum publicznym pisze, że grzyby i pleśń zjadają już kinkiety, tylko żeby samemu na to wpaść. Nie usuwajmy pozycji z menu, bo ktoś napisał, że są z proszku, tylko nie kupujmy tego proszku, a nawet nie myślmy o jego zakupie. Kiedy wróci świadomość właścicieli tych miejsc wrócę i ja. Dziękuję wszystkim swoim fanom i wiernym czytelnikom - to dla Was. Osoby, które poczuły się dotknięte którąkolwiek z moich wypowiedzi nigdy nie przeproszę, bo nie mam za co, a kretynów, którzy nigdy nie zrozumieli pojęcia „projekt solowy” pozdrawiam środkowym palcem.

Oczywiście to nie koniec tego bloga. Jeżeli tylko znajdę wolną chwilkę pomiędzy pracą a prowadzeniem szkoleń dla krakowskich kucharzy, którymi zajmuję się od kilku tygodni to ruszymy z nową formułą ... poza granice miasta gastronomicznych grzeszników i poszukamy prawdziwych perełek kulinarnych.

A zaczniemy od … CDN :)

niedziela, 27 października 2013

P.S. - PROMYK / REWIZYTA - Szybka akcja … Obudziłem się z brakiem sera w organizmie i postanowiłem go uzupełnić ;) Poczekałem aż Sara wróci z uczelni i jak najszybciej udaliśmy się do „Promyka”. Braki sera w organizmie miała uzupełnić wydawana tu od godziny piętnastej pizza. A dokładniej, pizza serowa z goudą, mozzarellą i parmezanem w rozmiarze Mega, czyli o średnicy 50 centymetrów. Ale od początku … już na polu pachniało pięknie co zachęcało do wejścia. W środku czysto jak zawsze tylko lekko suche bambusy straszyły ;) Brak kart menu na stolikach mnie trochę zdziwił, ale po podejściu do baru dostałem jeden egzemplarz, który już chyba troszkę przeszedł w swoim życiu :D Siadamy i wybieramy pizze, o której już pisałem a do tego litr … Coli ;) Konsumentów naprawdę sporo, a Pan kierowca, który pełnił funkcję kelnera w wolnym czasie bardzo uprzejmy i miły, natomiast Pani odpowiedzialna, jak się domyśliłem za pizze, dbała o estetyczny wygląd serwetników i czystość stolików. Po chwili oczekiwania dostajemy pizze … na średniej grubości cieście z dużą ilością dodatków. Bardzo dobrze wypieczone ciasto, małe ranty i pyszny smak ale jedna rzecz ją wyróżniała szczególnie … była bardzo ładna wizualnie … jak Pani, która ją zrobiła ;) Cena tego zestawu to bardzo mało w porównaniu do jakości.

A wieczorem wspólnie z Sarą uzupełnialiśmy braki śliwek w organizmie :D Czym ? China Red Plum Wine czyli czerwonym śliwkowym słodkim winem z zielonej śliwki, która tradycyjnie rośnie na terytorium Chin, Japonii i Korei. Wino wzbogacone smakiem i aromatem perilli czyli pachnotki zwyczajnej. Twór Conghua Shunchangyuan Winery to fajne połączenie nowych smaków z tymi, które znamy ze swojskich domowych win. Jednak wojownicy Czyngis- Chana na coś się przydają ;)

niedziela, 20 października 2013

“DEL PAPA Ristorante” - ul. Leszczyńskiej 12



Zacznę dziś od małej prywaty … Wracaj do zdrowia Kasa, bo już chłodzę butelkę wódeczki i obmyślam menu na tą popijawę. Trzymaj się Bracie !!! Chwilkę mnie nie było, ale natłok pracy z domieszką prowadzonych obecnie przeze mnie szkoleń dla krakowskich kucharzy sprawił, że czas wolny stał się dla mnie tylko marzeniem. Ale jestem i opowiem Wam coś o miejscu, o bardzo fajnej nazwie … Ristorante Del Papa. Wchodzimy do środka zachęceni wielkim spisem pizz dostępnych w ofercie. Nie ma ich co prawda trzydziestu, ale tym samym mam nadzieję, że ktoś poszedł na jakość a nie na ilość. Okazuje się, że restauracja stanowi tylko jakąś połowę budynku, reszta to kantor, sklep z pamiątkami i centrum informacji turystycznej. Wiemy więc już, iż jest to lokal zrobiony pod grupy zagraniczne, które odwiedzają Nasze piękne miasto ;) Bierzemy karty i siadamy zaczynając wybierać, ale coś jest nie tak … wszędzie biegają mali, żółci ludzie ze swoimi dużymi aparatami co wpływa w znacznym stopniu na stan mojego skupienia względem menu :D Opanowywuję emocje i już wiem co zjem, będzie to pizza Capo z sosem pomidorowym, mozzarellą, boczkiem, suszonymi pomidorami, oregano i rukolą. Sara wybrała pizze Carbonara z sosem białym, mozzarellą, boczkiem, pieczarkami, parmezanem i oregano. Idę zamówić, a tu nagle moim oczą ukazuje się „wielki mur chiński” ciągnący się od wejścia aż do samego baru. Z należytym wdziękiem ominąłem zastępy Czyngis-Chana i przedarłem się do samego baru, gdzie Pani kelnerka poinformowała mnie, że mają dwie duże grupy i na razie nie przyjmują zamówień. Na szczęście tylko chwilka rozmowy wystarczyła, aby przemiła Pani mówiąca po angielsku z uroczym akcentem przyjęła Nasze zamówienie obiecując, że za około trzydzieści minut dostaniemy jedzonko. Biorę do tego dwa Żywce butelkowe, bo niestety lanych piw chwilowo nie ma … dla Sary z sokim malinowym, a dla siebie z imbirowym. Biorę piwka z baru i zmierzam do stolika. Co warto zaznaczyć ? Karty menu bardzo brzydkie, prawie skoroszyty. Zawartość menu to pizze i kilka dań polskich ( tak jakby jakiegoś Quan Chi naszło na polskiego schabowego ;) Ciekawą rzeczą jest fakt, iż sprzedają tu lanego Żywca 0,5 litra i lanego Heinekena 0,3 litra, czemu tylko takie pojemności to już dla mnie zagadka … może to azjatyckie miary ;) Ale przejdźmy do pozytywów, serwetniki są ładne i estetyczne, co w tym mieście jest rzeczą na wagę złota. Ładnie odkurzona wykładzina, wszędzie czysto i schludnie. Niestety słowo „wszędzie” nie może tyczyć się ubikacji, ponieważ te są lekko obleśne :( Największym i najfajniejszym zaskoczeniem był Pan robiący pizze, który świetnie obchodził się z nożem, więc wiem, że w tym mieście jest Nas już co najmniej dwóch. Ale wracajmy do stolika i czasu oczekiwania, który miał wynieść minimum trzydzieści minut … wyniósł natomiast może piętnaście. Nie dość, że tak szybko to jeszcze tak PYSZNIE !!! Genialna pizza o średnicy trzydziestu centymetrów na cudownym i świetnie wypieczonym cieniutkim cieście z idealnie zbalansowaną ilością dodatków. Tak cudowna, że nawet trzy trójąty, które zostały Sarze wzięliśmy na wynos, bo grzechem było by wyrzucenie tego cudeńka z tak smacznym białym sosem. Ceny jak za taką pizze są śmiesznie niskie, piwko również w super cenie … mogę tylko napisać, że to najbliższa włoskiemu oryginałowi pizza w tym mieśćie. Czemu tylko można ją nabyć w miejscu nastawionym w największej mierze na grupy, a nie konsumenta z ulicy, którego kubki smakowe można by taką pizzą zapieścić na śmierć. Szkoda :( ale cieszmy się, że mamy taką pizze bo to jest najważniejsze :)

P.S. - INKA / REWIZYTA - Idąc pewnego dnia załatwiać sprawy związane ze szkoleniami, które prowadzę, doleciał mnie ładny zapach z jedynego w tym mieście baru mlecznego. Postanowiłem coś na szybko przekąsić zanim ruszę w dalszą drogę. Na pierwsze rosół z makaronem, gdyby był bardziej klarowny to żadna restauracja by się go nie powstydziła, drobiowo-warzywny z dobrym makaronem. W miarę znikania z talerza ukazył mi niecodzinny napis widniejący w środku talerza … Kopalnia PIAST :D Na drugie kotlet sudecki z ziemniakami, do tego surówka z pomidorów i zielonych ogórków i obowiązkowo kompot. Dodatkowo zostałem zapytany czy ziemniaczki polać mi sosem, nie mogłem odmówić tak miłej Pani ;) Sudecki to pyszny i miękki kotlet z mięsa mielonego i ryżu, dobrze doprawiony i usmażony na złocisty kolor, smaczne ziemniaki szkoda, że posypane suszoną zieloną pietruszką której nie znoszę ;) Sos okazał się być pieczarkowym ze smażoną cebulką w środku. Aromatyczny i smaczny sosik. Surówka to powrót do czasów kiedy to moja Mama przygotowywała mi identyczną, z duża ilością posiekanej cebuli i mielonego pieprzu, odrobiną octu i cukru. Pychota. A kompot najlepszy jak zawsze w całym mieście, na czerwonych porzeczkach i agreście. Koszt tego obiadu to złotówka z zerem na kóncu, warto ? PEWNIE :)

środa, 18 września 2013

“KURCZAK Z ROŻNA” - ul. Łukasiewicza 6 b 


Coś Wam obiecałem i muszę dotrzymać słowa ;) Ostatnio postanowiliśmy z moim przyjacielem Mariuszem Kapałą powspominać czasy, kiedy to On był właścicielem, a ja Szefem Kuchni w Restauracji „Red House”, oczywiście co to za wspominanie bez płynnych, wyskoprocentowych środków poprawiających pamięć ;) A że człowiek nie anorektyk i jeść musi to zaopatrzyłem swój piekarnik w kurczaka z rożna ;) Tego dnia postanowiłem kupić, a nie sam upiec kurczaka … ryzykownie, ale się opłaciło ! Zaoszczędziłem troszkę czasu, który tego dnia był u mnie na wagę złota, a smak kurczaka był naprawdę bardzo dobry. Nad lokalem, w którym go kupiłem widnieje napis „Kurczak z Rożna”, więc jest to pewnie nazwa lokalu ;) W środku jest bardzo czysto, a Pani sprzedająca jest niezwykle miła. Jeden z lepszych kurczaków tego typu jakie jadłem, a na pewno najlepszy w Oświęcimu ! Chrupiąca skórka, soczyste i mięciutkie mięsko … czego chcieć więcej ? Ten poddany obróbce termicznej nielot był świetnym dodatkiem do Naszej okovity :) …


“PRODUKTY KWASZONE” - ( Charsznica ) ul. Swojczany 159 a



a w połączeniu z ogórkami kwaszonymi od Pana Pietrzyka z Charsznicy, które powalają smakiem i z pewnością są najlepszymi jakie można dostać na Naszym rynku, ten posiłek stał się typową „zagrychą” do wódeczki ;) Sara również pochłonęła kawałek ptaka … i wódeczkę oczywiście, jedno i drugie bardzo jej smakowało :D

kiedy nadszedł czas rozstania z Mariuszem na otarcie łez sięgneliśmy po Estaminet'a i Witbier'a ;) Estaminet zdobył uznanie Sary, jako piwo o złocistej i klarownej barwie, kukurydzianym aromacie z leciutką nutką goryczki. Jak dla mnie bez szału ;) Ja wychyliłem Witbier'a z serii Podróże Kormorana … Piwo jest bladożółte, przez użycie niesłodowanej pszenicy, smak piwa jest zbożowy przyjemnie kwaskowy, z wyraźną lekką słodyczą akcentowaną przez skórkę gorzkich pomarańczy curacao i kolendrę. Jedno z lepszych jakie piłem, polecam gorąco !

i jak obiecałem – było krótko ;)


sobota, 14 września 2013

“STARÓWKA Restaurant & Cafe & Pizza” - ul. Rynek Główny 4



Pełen siły, energii i nowych zasobów ironii ruszyłem w dalszą drogę, aby umilić Wam kolejny wieczór lekturą z serii „gdzie zjeść bez potrzeby używania Stoperana”. Po dłuższej przerwie na pierwszy ogień poszła restauracja „Starówka”. Odwiedziliśmy ją wraz z Maciejem vel Panem Kelnerem, ponieważ od dawna nie mogliśmy jakoś zgadać się na piwko. Ten wypad wydał się idealny do tej czynności. Poniedziałek, późne popołudnie, a Nasza trójca zjawia się w „Starówce”, siadamy przy stoliku, pojawia się Pani kelnerka i rozdaje karty menu (może nie do końca w odpowiedniej kolejności, ale rozdaje … o tym później ;) Karty menu krótkie i zwięzłe co pomaga Nam przy wyborze zup, trzy pozycje, którymi szybko się podzieliliśmy w następujący sposób … Sara wzięła rosół, Maciej żurek, a ja gulasz. Do picia wszyscy wzięliśmy Książęce – Ciemne Łagodne, ale lane co było miłym zaskoczeniem, ponieważ to piwo w tej formie to jeszcze rzadkość zwłaszcza w Naszym mieście. Pojawiają się piwka, w odpowiednim szkle, dobrze schłodzone, jednak na tym plusy się kończą … Maciej ma pecha i jego piwko zostaje nalane jako pierwsze ( i to do tego chyba jako pierwsze tego dnia ) co niestety jest wyczuwalne w smaku. Sary i moje jest dobre, bo wszystko co znajdowało się w rurach od nalewaków z dnia poprzedniego wylądowało w kuflu Macieja ;) Pani poproszona przez Macieja o wymianę piwa czyni to niezwłocznie tłumacząc, że wylała już dzisiaj wiele kufli tego piwa, ale smak ewidentnie świadczył na niekorzyść zeznań Pani kelnerki. O braku podkładek pod kufle już nawet nie wspominam, bo one są przecież żeby kurwa ładnie wyglądać na barze. Czekając na pierwsze dania, po dokładnym rozglądnięciu się należy stwierdzić, iż w lokalu panuje należyty porządek, a całość utrzymana jest w dużej czystości. Wystrój ciepły i przytulny, a fotografie przedstawiające Oświęcim sprzed wielu lat sprawiają, że człowiek zastanawia się co obecnie znajduje się w miejscu przedstawionym na zdjęciu … wracajmy do sedna. Pani kelnerka przynosi zupy i informuje Nas, że „musimy” jej zrobić miejsce na stole co oczywiście niezwłocznie czynimy :D Z perspektywy czasu wiem, że wolałbym zjeść ten gulasz ręką niż łyżką przyniesioną w tym oszkliwym i odrażającym plastikowym koszyczku :/ Ale wracając do tematu zup … rosół Sary delikatny ( aż za bardzo ), podany z makaronem i marchewką, dobry dla małych dzieci, bo lekkostrawny, ale w restauracji taki nie ma prawa bytu. Żurek Macieja to takie połączenie rosołu Sary z odrobiną zakwasu, wkładkę stanowiły ziemniaki, pieczarki, boczek i kiełbasa niestety jajka tam nie było, a szkoda. Cieniutki żureczek, a jak wiadomo powinien być taki aby po zastygnięciu kot suchą łapą mógł po nim przejść. Mój gulasz to o dziwo nawet całkiem niezły twór … na mięsie wołowym z konserwową papryką i konserwowym ogórkiem, lekko ostry podany został z trzema kromeczkami bagietki. Mięsa nawet sporo, zaznaczmy, że miękkiego i smacznego. Sam gulasz również dobrze doprawiony, a bagietka jakościowo mogłaby być odrobinkę lepsza. Zjedliśmy zupy, Pani kelnerka zabrała brudne miseczki a My gotowi zamówić drugie dania czekaliśmy, czekaliśmy, czekaliśmy, a już po trzydziestu minutach Pani kelnerka zjawiła się i mogliśmy zamówić … Sara zamówiła kotleta drobiowego w jajecznej pierzynce z zapiekanymi ziemniaczkami, Maciej nabrał ochoty na Festiwal Pierogów, czyli cztery rodzaje z oferty pierogowej po cztery sztuki, Maciej wybrał cztery z mięsem, cztery z kapustą i grzybami ( czytaj – pieczarkami jak się okazało ;), cztery z kaszą gryczaną i cztery ze szpinakiem. Ja zamówiłem pizze – Ognista, bo na nią padł wybór została wybrana przeze mnie w rozmiarze „maxi”, czyli o średnicy trzydziestu sześciu centymetrów. W skład pizzy wchodziły w roli głównej pieczarki, salami, papryka i cebula. Fajna muzyka umilała Nam czas oczekiwania, który nawet nie był taki długi biorąc pod uwagę, że pizze wykonywała Pani kelnerka … a może nie tylko pizze ? Może wszystko ? Tego nie dowiemy się nigdy ;) Zanim wyrażę swoją opinię na temat zaserwowanych Nam dań, głos oddaję Maciejowi, który zanim pojawiły się owe dania ułożył serwetki w serwetniku, bo niestety wyglądały jak by robił je ktoś z Zespołem Tourette’a … ach to moje poczucie estetyzmu, z nim źle a bez niego jeszcze gorzej :) … A teraz przed Państwem zapowiadany Maciej ...
„Jeśli chodzi o moją prywatną opinie „Starówka” to taki fast food z obsługą niekoniecznie kelnerską. Dlaczego niekoniecznie? Posłuchajcie. Paskudny wrześniowy dzień, pora obiadowa wypadało by coś zjeść. Wraz z Sebą i Sarą postanowiliśmy odwiedzić „Starówkę”, czyli lokal w którym do niedawna mieściła się „Pizza Hit”. W środku lokal ładny, na sali czysto, bar też posprzątany ( zastanawiam się gdzie haczyk ? ). No i kurna nie musiałem długo czekać – obsługa lokalu. Pani, która obsługuje w tamtejszej instytucji nie została dostatecznie przeszkolona jeśli chodzi o obsługę kelnerską, być może, dlatego iż jej przełożony bardziej skupił się na wyszkoleniu dziewczyny obsługującej sale na robieniu pizzy niż tworzeniu miłej relacji z konsumentem. Pierwszą rzeczą, która bardzo zabolała w oczy to fakt, że była z Nami kobieta, która niestety nie została potraktowana w pierwszeństwie obsługi, lecz spadła na trzeci plan, co niestety jest rzeczą ważną i istotną podczas obsługi. Panie mają swoje niepisane prawa i nikt tego nie zmieni. Po odebraniu zamówienia Pani przyniosła nam do stolika piwa Książęce Ciemne Łagodne z beczki – od razu chciałbym zaznaczyć, iż jest to atut tego lokalu, ale chciała chyba zrobić mi na złość i wszystko zepsuła, zamiast skorzystać z tacy jak na kelnera przystało to wolała podawać napoje z ręki, a że miała tylko dwie ( beszczelna ;) to musiała do naszego stolika z trzema piwami przychodzić dwa razy. Oczywiście mnie musiało trafić się pierwsze lane piwo tego dnia i zamiast delektować się bogatym smakiem „Ciemnego” pierwszy łyk zabił mnie smakiem zepsutych drożdży. Dobrze chociaż, że moc gwiazdek z kawy podniosła mnie na siłach :D ( moc kawy w tym lokalu jest podawana w gwiazdkach, ciekawy pomysł czy nie oceńcie sami ;). I tu też warto się zatrzymać, bo po raz pierwszy spotkałem się z marką Nespresso, zapytałem więc Pani cóż to za marka, Pani odpowiedziała „no to jest Nespresso” - no cóż nie wiem jak Wam, ale mi to mnóstwo wyjaśnia. Proponuję szkolenie z asortymentu, który się sprzedaje. Siedzimy pijemy piwko patrzę i nie wierze, Pani niesie Nasze zupy, tym razem na tacy, już myślałem, że dziewczyna się obudziła, ale jednak myliłem się. Pani przychodząc do stolika zaczęła słowami „ musicie mi zrobić miejsce” ( chodziło o miejsce na stoliku ), a że nie mieliśmy nic lepszego do roboty to zrobiliśmy jak Pani kazała po czym położyła tace na stole i podawała oburącz nasze posiłki – żenada, jak można tak podchodzić do klienta. Po zjedzeniu zup czekaliśmy dobre trzydzieści minut zanim Pani podeszła, aby odebrać resztę zamówienia, gdzie z góry zaznaczyliśmy wcześniej, iż po zupie będziemy zamawiać drugie dania. Oczywiście bystra Pani nie podeszła sama, trzeba był dosłownie ją poszukać, a potem zawołać, mało tego była zdziwiona faktem, że ją zawołaliśmy, jak mogliśmy jej zrobić tak na złość skoro tyle ma na głowie, sala pełna … oprócz nas dwie osoby w lokalu, czysta chamówa z Naszej strony. No cóż przepraszamy byliśmy głodni. Po zjedzeniu drugich dań czekaliśmy kolejne trzydzieści minut, aż Pani łaskawie się domyśli, że chcemy zapłacić i wyjść. Żeby zasugerować ten fakt przesunęliśmy talerze na kraj stołu jednak daremny był nasz trud, dla Pani puste brudne naczynia były niewidzialne, chociaż przechodziła koło naszego stolika dobre kilkanaście razy – być może Pani po prostu lubi chodzić. Reasumując obsługa lokalu tragiczna, ale nie ma się co dziwić, przecież kelner musi robić pizze – to wiele wyjaśnia. Proponuję właścicielowi żeby przypisywał obowiązki pracownikom zgodnie z ich przeznaczeniem, będzie można uniknąć wtedy takich sytuacji jak te opisane wyżej”.
Trudno się z Maciejem nie zgodzić, ale wracajmy szybciutko do dań głównych ;) Sary kotlet to filet w cieście jajecznym usmażony na patelni co sprawiło, że wizualnie prezentował się bardzo ładnie, a i organoleptycznie równie dobrze. Bardzo dobrze zrobiony kawałek mięsa, ziemniaczki zapiekane to cząstki pokryte cienką warstwą bułki tartej co stanowi bardzo ciekawy, a co najważniejsze smaczny pomysł. Maciej również nie może i nie narzeka na swoje danie, genialne ciasto pierogowe, farsz mięsny smaczny, ale jasny co świadczy o znikomej zawartości w nim mięsa wołowego ;), kapusta i grzy... yyyyy … pieczarki to również bardzo smaczny farsz, szpinak delikatny w smaku o pięknej barwie, a kasza gryczana gdyby zobaczyła więcej cebuli i boczku była by rewelacyjna a tak jest pyszna ;) Wszystko okraszone cebulką i boczkiem, niestety pierożki słabo odcedzone z wody, ale to taka drobna uwaga. Niektórzy tak jak i Maciej pierogi jedzą ze starą i sprawdzoną … „Maggi” ;) i fajnie jak w lokalu są przyprawniki wyposażone w dozowniki na tego typu ciecze, ale z odsieczą przyszła marka „Nespresso” ze swoją filiżanką, do której Maciej dostał swoją ciemną i słoną ciecz :) Moja pizza okazuje się przepyszna, na puszystym cieście, dobrze wypieczona z odpowiednią ilością dodatków, ozdobiona papryczkami peperoni, które jak już zapewne pamiętacie uwielbiam ;) Zjedliśmy i troszkę zaczęliśmy żałować, że w karcie nie ma deserów, bo na pewno idąc za ciosem zamówilibyśmy coś słodkiego licząc, że będzie tak dobre jak dania główne. Szkoda … rozpoczynamy poszukiwania Pani obsługującej, ale jest nieuchwytna. W trakcie poszukiwań zostaliśmy zmuszeni przez naturę do skorzystania z ubikacji … natura to prawdziwa suka, że Nas do tego zmusiła, bo tak jak zdjęcie na sali tak i te ubikacje pamiętają chyba czasy hotelu Haberfeld'a :D W końcu odnaleziona Pani kelnerka, podlicza Nasz rachunek, który jest bardzo przyjemny dla oka ;) Na pewno wrócimy, ale nie ze względu na Panią obsługującą ani zupy ;)

P.S. - DINNER HOUSE / REWIZYTA – Ostatnio podczas Dni Miasta Oświęcim, czekając na koncert zespołu Afromental postanowiliśmy iść z Sarą na małe co nieco do opisywanego wcześniej Dinner House'a. No cóż … zero zaskoczenia, pięknie pachnie już od zakrętu, a i super ceny nadal obecne. Sara bierze Zapiekankę z szynką, a ja Gyrosburgera XXL … czekamy chwilkę i Naszym oczom ukazują się zamówione rzeczy, najpierw Sara dostaje od miłej Pani obsługującej i przyrządzającej zarazem zapiekankę zrobioną z połowy bagietki wypieczonej w piecu do pizzy, na której znajduje się spora ilość szynki i żółtego sera, wszystko polane ketchupem. Potem przychodzi czas na mojego Gyrosburgera XXL, którego podstawę stanowi ta sama pyszna bułka co podczas poprzedniej wizyty, w środku prócz świeżej surówki z kapusty pekińskiej, czerwonej cebuli, zielonego ogórka i startej marchewki, znajduje się również całkiem dobry sos czosnkowy, ketchup i przede wszystkim mięsko wieprzowe najprawdopodobniej z karczku, świetnie doprawione, miękkie i soczyste. To było pyszne małe co nieco ;) …

… a po zajebistym koncercie Afromentalu w domku czekały na Nas inne tym razem płynne specjały ;) Sara dopadła bestię … a mowa o piwie Белый Мeдвeдь - крепкое. Jak się okazało w zapachu piwo jest dosyć intensywne, słodowo-waniliowe, całkiem przyjemne. Woń alkoholowa jest niewielka i nie psuje efektu całościowego, a warto napisać, że zawartość alkoholu to w tym piwie aż 7,1 % !!! Genialne piwko. Ja też postanowiłem ujarzmić bestię tyle, że rogatą ;) Koźlak bo jego mam na myśli to piwo typu bock z genialnie zaprojektowaną etykietką , posiada ciemno-rubinową barwę, intensywne zapachy karmelu i toffi, a w smaku są wyczuwalne palone słody i kawa. Browar Amber odwalił kawał dobrej roboty, bo to naprawdę niepowtarzalne piwo …

… obiecuję, że kolejny post będzie krótszy :D


czwartek, 22 sierpnia 2013

"KROŚCIENKO NAD DUNAJCEM"

“MIZA Bar” - ul. Mickiewicza 12



Ciekawe miejsce, które już na pierwszy rzut oka wydaje się wyjątkowe. Nad barem tym widnieje obłędny napis, brzmiący: Bar „Miza” - Tu zjesz jak w domu … więc czego jeszcze szukasz ? Z dopiskiem „NIE DLA CWANIAKÓW” :D Po przeczytaniu dopisku wachałem się czy aby na pewno wchodzić, ale cóż, do odważnych świat należy ;) I nie pożałowałem tego kroku przez cały pobyt w Krościenku. Bar jak bar, ale jakie jedzenie !!! … Menu nieskomplikowane ewidentnie utwierdzające mnie w przekonaniu, że personel posiada duże braki merytoryczne, mimo to kubki smakowe mają na swoim miejscu ;) Pierwsza wizyta zaowocowała w przypadku Sary zamówieniem zupy serowej z grzankami i czevapcziczi (Ćevapčići) z sosem paprykowym, frytkami i surówką. Ja postanowiłem pochłonąć zupę czosnkową z grzankami, a następnie golonkę bez kości z frytkami i surówką. Zupy na wywarach, grzanki domowej roboty, czevapcziczi nie dość, że było dla mnie ogromnym zaskoczeniem jako pozycja w menu to drugim zaskoczeniem był fakt, iż było ono takie pyszne, smakiem przenosiło do krajów bałkańskich. Golonka wręcz rozpływała się w ustach … dosłownie! Surówki smaczne a do tego wszystkiego świeży kompot ze śliwek, wiśni i jabłek :) Druga Nasza wizyta zaczęła się od pierogów z borówkami dla Sary i barszczu czerwonego z krokietem dla mnie. Potem Sara upatrzyła sobie fileta z indyka sauté z oscypkiem, frytkami i surówką, a ja pierogi ze szpinakiem. Pierogi domowe smaczne, farsz szpinakowy bardzo delikatny, ale niemdły. Filet soczysty, lekko przyprawiony aby nie zabić smaku indyka, na nim prawdziwy oscypek, cóż więcej chcieć ;) Standardowo do tego wszystkiego kompociki, a dodatkowo oscypburger dla mnie na deser :) Tak mi ładnie zapachniał oscypek z talerza Sary, że postanowiłem sam też zanurzyć w nim zębiska … bułka, smażony oscypek, surówka, prażona cebulka i ketchup … taka dobra broń na Małego Głoda ;) Trzecia wizyta niczym jakościowo nie ustępowała poprzednim, panierowany kalafior dla Sary na początek, a dla mnie pomidorowa z makaronem. Panierowany kalafior w karcie ( boże istniejesz :). Pycha, już sto lat nie jadłem, więc sukcesywenie podjadałem Sarze z talerza. Moja pomidorowa … dosłownie … robię identyczną, słodkawa z posiekaną drobną cebulką – obłęd. Na drugie danie Sara zamówiła dewolajki ( piszę jak było w karcie żeby nie było ;) z frytkami i surówką, a ja placek ziemniaczany z gulaszem i surówką. Dewolajki okazały się kotlecikami pożarskimi pochodzenia rosyjskiego z tartym żółtym serem w środku, czyli mielone mięso drobiowe połączone z tartym żółtym serem, formowane w wałeczki, opanierowane i usmażone. Genialny przykład na to, że merytoryka kucharzy jest słaba, ale to też przykład tego, że gotują bardzo smacznie, ponieważ dewolajki były pyszne. Mój placek smaczny i chrupiący, a gulasz wieprzowy, parykowy bardzo smaczny i sycący … a, no i kompoty ;) Gwoli ścisłości w każdym przypadku kiedy to Sara zamawiała danie z surówką lądowała ona na miom talerzu, żeby nie było, że tutejszy klimat wpływa na ludzi do tego stopnia, że zaczynają jeść surówki :D Jedzonko podawane jest na zastawie ''z różnych parafii”, każdy talerz inny, kubek inny, podstawka inna, ale w ogóle to nie przeszkadza, bo jest pysznie. Cóż nam z pięknej zastawy kiedy jedzenie smakuje jak w lokalu …. a zresztą nie kopie się leżącego. Przed tym lokalem ludzie czekają, aż zwolni się stolik aby móc coś zjeść, skąd ja to znam ;) A wracając do sedna, nawet Nasze rozstanie z Krościenkiem nie mogło skończyć się inaczej niż późnym śniadaniem w barze „Miza”. Sara wszamała na pożegnanie to samo czym witała się z tym lokalem, czyli zupę serową z grzankami, natomiast na drugie danie zjadła naleśniki z jabłkami. Ja zamówiłem bryndzowe haluszki i pyzy z mięsem. No i kompty … Serowa jak za pierwszym razem – pyszna, naleśniki z jabłkami olśniewające, trzy sztuki nabite po brzegi smacznymi jabłkami pokrojonymi w kostkę. Pod koniec preparowania naleśniczki zostały obsmażone na masełku, do tego kleks z kwaśnej śmietany z cukrem. Bryndzowe haluszki to hit tych wakacji, mięciutkie i bardzo bryndzowe ;) Okraszone cebulką i kwaśną śmietaną przenosiły do innego wymiaru smaku :) Pyzy z mięsem bez żadnego zaskoczenia … pyszne i idealne w smaku. Nadszedł czas rozstania bo jak wiadomo wszystko co dobre szybko się kończy … będziemy tęsknić za tym lokalem … BARDZO ;)

“U MARYSI Lody” - ul. Rynek 35



Najlepsze lody na świecie, w stu procentach naturalne, smakujące świeżymi i pachnącymi owocami. Jest kilka punktów, gdzie można je nabyć. Dwa w Krościenku, w Szczawnicy, a nawet w Krakowie. Jednak mi najlepiej smakują te sprzedawane na rynku w Krościenku, przez okienko, gdzie władzę sprawuje starszy Pan będący sercem całej firmy. My będąc przez tydzień w Krościenku skosztowaliśmy wielu smaków … mango, malina, banan a nawet smaku ciasteczkowego. Obok wcześniej opisanego punktu znajduje się miejsce, gdzie można zamówić desery na bazie tych lodów. Sara skosztowała Banana Split, a ja pochłonołem rurkę z bitą śmietaną i sorbet pomarańczowy … Banana Split na pewno nie było oryginalną wersją tego sławnego deseru, ale przyjemną dla oka i kubków smakowych, banan, orzechy włoskie, dwie gałki lodów śmietankowych (wybitnie dobrych) a do tego rurki waflowe, prawdziwa bita śmietana i uroczy łabądź z ciasta parzonego ;) … tylko po co te kupne obrzydliwe polewy, które psują cały smak, na szczęście Sara poprosiła o deser bez tego ochydctwa. Rurka z bitą śmietaną była genialna, delikatna i chrupka, a bita śmietana jak już wspomniałem przepyszna, bo naturalna, a nie jakiś gotowiec. Sorbet kwaskowy i orzeźwiający, bo na naturalnym soku owocowym. Można usiąść i obserwować tratwy flisackie płynące Dunajcem i jednocześnie rozkoszować się tymi dobrociami … U Marysi :)

“PIOTROWSCY Cukiernia” - ul. Zdrojowa 33



Nie mogę zapomnieć o genialnej malutkiej cukierni gdzie wypieki są koszmarnie pyszne. Przez cały pobyt skosztowaliśmy wielu pyszności, czy to tortoletka z jagodami, babeczka na kruchym cieście z morelami i kruszonką, brownie a'la mufinka, ziemniaczek w orzechach laskowych, czy też rogaliki drożdżowe z serem, kakaem lub marmoladą, wszystko było absolutnie pyszne. Śniadanie w postaci pysznej karpatki dla Sary i jeszcze lepszej kremówki ( nie papieskiej, ale pysznej ) dla mnie na długo zostanie w Naszej pamięci. Ale jako prawdziwy parówkożerca nie mogę nie wspomnieć o zniewalających smakiem „hot-dog'ach”, czyli parówkach z dodatkiem świeżej papryki, musztardy i ketchupu owiniętych w ciasto półfrancuskie maślane. Nasuwa się tylko jedno słowo … DZIĘKUJEMY :)

“U ZOSI Restauracja & Pizzeria ” - ( Szczawnica ) ul. Flisacka 35 b



Wracając któregoś dnia ze szlaku kończącego się w Szczawnicy zobaczyłem wielki bilbord na ścianie budynku mówiący o restauracji, do której to niegdyś blond czuprynka Pani Gessler zawitała aby „pomóc”. Postanowiłem, że tam wrócimy i coś zjemy aby przekonać się czy aby na pewno do smacznego jedzenia potrzebna jest Pani G. Restauracja „U Zosi”, bo o niej mowa położona jest w takim miejscu, że aby nie mieć sali wypchanej konsumentami po brzegi naprawdę trzeba się bardzo starać. Miejsce docelowe spłwu tratw flisackich i duża promenada nie może skutkować brakiem konsumentów, zimą zaś może być troszkę gorzej, ale biorąc pod uwagę, że wiele knajp w tym okresie się zamyka to łatwy i szybki sposób można otrzymać monopol na konsumentów. Ale przejdźmy do meritum … Przychodzimy i ani jednego wolnego stolika, ale zresztą jak i w czterach knajpach, które spotkaliśmy po drodze. Po chwilce poszukiwań stolik zwalnia się, a Państwo, którzy jeszcze chwilkę temu przy nim spożywali swoje posiłki twierdzą, że jedzenie jest fatalne, a Pani Gessler chyba była tu niepotrzebna. Rozmawiamy chwilkę i w żaden sposób niezachęceni postanawiamy zostać i przekonać się na własnej skórze jak w tym lokalu karmią. Sara zamawia schab z pieca w aromatycznym sosie na białym winie a do tego ziemniaczki opiekane na oliwie z czosnkiem i rozmarynem, ja natomiast na początek biorę kwaśnicę z żeberkiem, a później postanowiłem uraczyć się „rarytasem”, czyli wątróbką jagnięcą z patelni z cebulką, a do tego zamawiam białą pizzę z oliwą extra vergine, solą morską i rozmarynem. Do picia bierzemy piwka lane i czekamy na jedzonko. Pojawia się kwaśnica, która okazuje się być bardzo smacznym wyborem. Następnie docierają dania główne … schab Sary jest przepyszny, mięciutki i soczysty, sos genialny i niezwykle aromatyczny, a ziemniaczki dopełniają reszty, ponieważ są świetnie zrobione, a to wbrew wszystkiemu nie takie proste ;) Wątróbka jest najlepszą jaką w życiu jadłem, genialna w swej prostocie i nie zjebana masą niepotrzebnych przypraw. Do tego biała pizza, którą bezkarnie maczałem w sosie spod wątróbeczki … aż ślinka cieknie :) Po obiedzie odpoczywamy chwilkę aby zrobić sobie miejsce na deserek, którym staje się dla Sary – tiramisu, a dla mnie jest to szarlotka na ciepło z lodami waniliowymi. Sara zjadła prawdziwie włoskie tiramisu, a ja pochłonołem przepyszną szarlotkę. Oba desery podane były z prawdziwą bitą śmietaną. No tak … ładny i czysty lokal, super muzyka, kelnerki średnie ( mam ładniejsze i zdolniejsze w pracy :) a jedzenie pyszne. Szkoda, że tak mało kuchni regionalnej jak na takie miejsce z taki tradycjami :/ Ale My Polacy kochamy kuchnię włoską, ale czemu ? Czemu nie swoją ? Wątróbkę jagnięcą, juchę, żentycę albo starego dobrego karpia ? PYTAM CZEMU ? I czy do tak pysznej prostoty była potrzebna Pani Gessler ? „ … Chyba nie! Czy ja mógłbym serce złamać? I te pe” ;)

“BIAŁY DOMEK Restauracja” - ( Sromowce Niżne ) ul. Trzech Koron 32



Podczas wypadu na rowerach wzdłuż Dunajca do słowackiej miejscowości Červený Kláštor postanowiliśmy zawitać do Sromowców Niżnych, wsi która dwa lata z rzędu przynosi mi szczęśćie podaczas Festiwalu – Smaku Pstrąga w Pieninach. Znajduje się w niej restauracja „Biały Domek” … w rzeczy samej chyba bar, a nie restauracja, ale do sedna ;) Wchodzimy, w środku czysto i miło, przy barze wisi menu, które zachęca wieloma pozycjami. Sara wybiera zupę grzybową z makaronem i żeberko pieczone z frytkami, a ja biorę juchę z grulami i żeberkiem oraz rumsztyk barani z cebulką, a do tego pieczone grule z bryndzą oraz ogórki małosolne. Zupa grzybowa była pyszna, ale jucha to mistrzostwo świata w swojej klasie, żeberko mięciutkie i dobrze doprawione smakowało Sarze mimo, że nie jest wielką fanką żeberek, na szczęście posłuchała moich dobrych rad, które były uzasadnione … już kilka razy miałem okazje jadać w tym lokalu więc wiedziałem co polecić, w innym wypadku mogłem skończyć śpiąc na kanapie ;) Rumsztyk genialny i soczysty, grule z bryndzą smaczne, a ogóreczki małosolne to poezja ;) Po zamówieniu przy barze dostaje się numerek i czeka się na wezwanie przez głośnik do odbioru swojego jedzonka, trzeba przyznać, że to rzadko spotykany sposób realizacji zamówień :) Wszystko popiliśmy pysznymi i zimnymi piwkami … i ruszyliśmy w drogę powrotną, gdyż już następnego dnia na IV Europejskich Targach Produktów Regionalnych mieliśmy spotkać dwie niesamowite firmy …

“EDI Browar” - ( Nowa Wieś koło Wschowy ) ul. Nowa Wieś 5 e



Kiedy to wraz z chłopakami ze Stowarzyszenia Małopolskich Kucharzy i Cukierników robiliśmy pokazy kulinarne w Zakopanym ( nawet na urlopie ciężko uciec od pasji ;) dostrzegłem mały browar, który wystawiał swoje piwa, mowa o Browarze „Edi”. Kiedy pokazy się skończyły udaliśmy się do miejsca gdzie „Edi” stacjonował, niestety piwka te można skosztować jedynie na miejscu, gdzie są wytwarzane lub na tego typu imprezach z produktami regionalnymi grającymi pierwsze skrzypce. Najpierw skosztowałem Wschowskiego Ciemnego, które było pyszne, a następnie Mętnego Niefiltrowanego, które okazało się specyficznym w smaku, ale zarazem bardzo orzeźwiającym. Sara na pierwszy ogień wzięła Wiśniowe, bardzo kobiece i słodkie, a następnie zakosztowała orzeźwienia w postaci Miętowego, które zaskoczyło swym smakiem nie jednego smakosza. Na deser zakupiłem Czekoladowe, które okazało się kolejnym strzałem w dziesiątkę, połączenie smaku piwa typu porter z nutą gorzkiej czekolady. Mimo, że etykietki piw tych zwłaszcza smakowych powalają :D … przedstawiają wydekoldowane dziewczyny rodem z wieśniackich potańcówek, ale nie zmienia to faktu, iż piwa te są niepasteryzowane i wolne od chemicznych ulepszaczy. Polecam wszystkim smakoszom wycieczkę do Wschowa :)

“GAWOR Wędliny” - ( Podstolice koło Wieliczki ) ul. Podstolice 163



Drugą niesamowitą firmą, którą było Nam dane spotkać jest firma Pana Szczepana Gawora, który sprawuje piecze nad produkcją tych cudownych wędlin. Kiedy już znalazłem się na stoisku Pana Gawora nie wiedziałem co zakupić, ponieważ wszystko wyglądało obłędnie smakowicie. Końcem końców padło na Kiełbasę Wiejską, Kiszkę z Podstolic, Pasztetową Wiejską i przede wszystkim Szynkę Podstolego z nogą. Oczywiście kiszkę i pasztetową musiałem skonsumować sam, ale do konsumpcji kiełbasy i szynki przyłączyła się już Sara :) Smaku tych wyrobów nie da się opisać, a szynka krojona wprost z całej nogi to jakiś orgazm dla podniebienia. Początki produkcji jak i pochodzenie nazwy sięgają XIII wieku i związane były z urzędem Podstolego, namiestnika stolnika, któremu produkty i wyroby na stoły królewskie na Wawelu dostarczali mieszkańcy Podstolic. Dlatego większość wędlin tych została już wpisana na Listę Produktów Tradycyjnych Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi. I pamiętajmy, że nie wszystko złoto co się świeci … tyczy się to również wędlin ;) …

… kończąc muszę wspomnieć o ...

 “RAJEC Wody Mineralne” - ( Plzeň - Severní předměstí ) ul. Na Roudné



Jeżeli będziecie mieli okazję to wręcz proszę spróbujcie wód mineralnych z firmy „Rajec”, bogactwo smaków jakie są w ofercie powala: kasztan, brzoza, lipa, stokrotka, tymianek, mniszek lekarski. Czyli nie tylko fanta, cola i sprite. Polsko, da się !!! da !!!

piątek, 16 sierpnia 2013

"BUKOWINA TATRZAŃSKA"

 “SZYMKÓWKA Karczma” - ( Brzegi ) ul. Szymkówka 1



Nie mogę się powstrzymać aby nie opisać Wam kilku fajnych miejsc, które napotkałem na swojej drodze podczas tegorocznego urlopu w Bukowinie Tatrzańskiej. Pierwszym i najwspanialszym miejscm jest bezwątpienia Karczma "Szymkówka" na czele, której stoi genialny Szef Kuchni Andrzej Bogacz. Jest to karczma widokowa z zapierającymi dech w piersiach pejzażami, które pieszczą Nasze oczy. Widok na Tatry obejmuje obszar od Kasprowego Wierchu aż po Słowackie Tatry Wysokie. Z drugiej strony widać Pilsko i Babią Górę. Coś PIĘKNEGO !!! Obsługa genialna, wystrój piękny i klimatyczny, fajna górolsko muzyka a jedzenie mistrzowskie. Podczas Naszej pierwszej wizyty w tym miejscu Sara jadła oscypka z grilla i żurawiną podanego na chrupiącym toście na przystawkę, szaszłyka jagnięcego w sosie śliwkowym z warzywami z grilla i pieconymi ziemniakami na danie główne oraz szarlotkę domową na ciepło z gałką lodów waniliowych na deser. No cóż … prawdziwy oscypek z owczego mleka, żurawina zaprawiana domowym sposobem, genialna jagnięcina z terenów Połoniny, pyszny sos ze śliwek rosnących nieopodal, szarlotka prawdziwie domowa a nie tylko z nazwy. Ja zjadłem na przystawkę grillowaną kiełbaskę jagnięcą z tartym serem i chrupiącym tostem, na danie główne steka jagnięcego z ziemniakami pieconymi z masłem czosnkowym, a do tego zestaw surówek, deserem stał się piernik pieczony na piwie. Pyszna kiełbaska z młodych owieczek, stek to bezapelacyjne mistrzostwo świata w wykonaniu Andrzeja, a piernik zachwycał smakiem i świeżością. Uważam, że w tych rejonach pracuje wielu wybitnych Szefów Kuchni w tym na pewno Andrzej, którzy mogą rozwodzić się nad szczegółami, ja tylko zachęcam i pobieżnie opisuję napotkane lokale znajdujące się poza moja jurysdykcją ;) … Druga wizyta rozpoczęła się dla Sary od przystawki w postaci „Szymka” ,czyli omleta z kaszy jęczmiennej ze schabem w sosie grzybowym, serwowanym z kiszoną kapustą. Ja zamówiłem rydze z patelni z pieczywem. Na danie główne zamówiliśmy za porozumieniem obu stron pół kaczki pieczonej z jabłkami i żurawiną, a do tego ziemniaczki opiekane i dodatkowo dla mnie kapustę zasmażaną. Omlet to świetne zestawienie wielu smaków i kontrastów zarówno smakowych jak i konsystencyjnych, rydze genialne w swej prostocie, a kaczuszka bardzo smaczna z nutą słodyczy pochodzącej z jabłek i żurawiny. Kapusta trzymała wysoki poziom swoich poprzedników. Andrzej z całą załogą sprawia, że miejsce to pod względem smaku jest wyjątkowe co może potwierdzić certyfikat z roku 2011, który stwierdza, iż Szymkówka znalazła się na Małopolskiej Trasie Smakoszy jako Regionalna Karczma Małopolski. Już niedługo w sąsiedztwie karczmy staną domki do wynajęcia, które sprawią, że dobroci wychodzące z kuchni będą wręcz na wyciągnięcie ręki dla tych, którzy będą chcieli skosztować czegoś wyjątkowo smacznego podziwiając majestat gór …

… a już za kilka miesięcy Szef Kuchni Karczmy „Szymkówka” zawita w Nasze strony i wspólnie coś dla Was przygotujemy, będzie pysznie ;)

“BURY MIŚ Restauracja” - ul. Długa 154



Drugim lokalem, którego jestem wielkim fanem już od wielu lat jest Restauracja "Bury Miś", znajdujący się na drugim końcu Bukowiny w stosunku do Karczmy „Szymkówki”. Podczas Naszego pobytu zdążyliśmy odwiedzić go tylko raz, ale poziom jest tam od wielu lat równie wysoki. Od roku 2002 restauracja ta zyskała wielu fanów ze względu na pyszne jedzenie, jak i na znajdującą się w sąsiedztwie małą manufakturę radykalnej metamorfozy złomu. Małżeństwo prowadzące ten lokal to super ludzie, „Misiowa” sprawująca pieczę nad restauracją i „Bury”, który z każdym rokiem upiększa lokal w coraz to ciekawsze prace swojego autorstwa będące wynikiem niezwykłej metamorfozy złomu jaka zachodzi w jego pracowni. Podczas Naszej wizyty Sara skosztowała Placka Zbójnickiego, a ja na przystawkę zjadłem śledzia w śmietanie z pieczywem, a na danie główne udziec barani opiekany z masłem czosnkowym, a do tego obsmażane ziemniaki i zasmażane buraczki. Placek był pyszny i chrupiący, a sos idealnie go uzupełniał. Śledź w śmietanie był bardzo smaczny i sycący, a udziec barani przepyszny, całość dopełniał smak buraczków i ziemniaki obsmażone na złocisty kolor. Pyszne jedzenie w dużych porcjach, niepowtarzalny wystrój i oryginalna muzyka będąca mieszanką rosyjskich przyśpiewek i folku sprawiają, że człowiek chce tam wracać. Dodatkowym powodem może być fakt posiadania lanego piwa Grolsch Premium Lager, ale to fakt przemawiający tylko do smakoszy tej marki, a jest ich chyba niewielu ;) Ciekawym pomysłem jest odsłonięta w dużej mierze kuchnia na której powstają te smakołyki, natomiast minusem mogą być dosyć wysokie ceny nawet jak na te rejony :(

“GROTA Pizzeria & Caffe” - ul. Długa 65



Ostatnim miejscem zasługującym na wspomnienie o nim jest Pizzeria "Grota" znajdująca się pomiędzy Karczmą "Szymkówką" a Restauracją "Bury Miś", ciekawe miejsce z zewnątrz wyglądające jak stara, zniszczona stodoła ze średnio ładnym obejściem. Lokal znajduje się w podziemiach tegoż budynku, wystrój to mix wszelkich istniejących styli :D a czystość pozostawia troszkę do życzenia, ale wszystko nadrabiają pracujący tam niezwykle mili ludzie, a przede wszystkim niewyobrażalnie pyszna pizza !!! Zawitaliśmy w to miejsce dwa razy, za pierwszym razem Sara zjadła pizze Piemontesa: sos pomidorowy, ser, kurczak, którego wtedy zabrakło, bo była już to godzina wieczorna i można sobie to tłumaczyć faktem, iż codziennie przywożone są świeże składniki wchodzące w składy pizz … końcem końców kurczaka zastąpiła szynka ;), a do tego pieczarki, cebula i ser pleśniowy. Ja zamówiłem pizze Grota czyli sos pomidorowy, ser, boczek, mięso mielone, cebula i papryczki peperoni. Ciasto to wyżyny umiejętności, cieniutkie i zbalansowane pod względem faktury i konsystencji – MISTRZOSTWO !!! Ilość i jakość składników znajdujących się na pizzy również bez najmniejszych zarzutów. Podczas drugiej wizyty Sara na celownik wzięła pizze Originale: sos pomidorowy, ser, szynka, karczochy, oliwki i ser pleśniowy. Moim targetem stała się pizza Napolitana, jak do tej pory najlepsza pizza jaką jadłem w życiu, a w składzie znalazł się sos pomidorowy, ser, ryba wędzona, kapary, a także moja ulubiona bryndza. Zjadając małą pizze, która jest w bardzo fajnej cenie każdy wyjdzie z tamtąd pojedzony. Wszystkie pizze to bardzo mądre, a przede wszystkim ciekawe zestawienia smakowe. Mimo, że na sali jest jak jest to na kuchni panuje niebywały porządek, ponieważ udało mi się na niej znaleść, u Pań które te cudeńka tworzą, a nawet dostarczają je do stolików ;) Kuchnia po części również jest odkryta co sprawia, że można podejrzeć jak pizze są przygotowywane …

… a już wkrótce opiszę kilka lokali ( i nie tylko ) z okolic Pienin ;)

poniedziałek, 29 lipca 2013

“Coś Dobrego” - ul. Legionów 10



Wstaję rano, Sara już od godzin wczesnorannych opiekuje się rodzeństwem w Osieku, a ja obiecałem, że załatwię Jej kilka papierkowych spraw dotyczących studiów. Idąc do punktu docelowego jakim miał być budynek szkoły napadł mnie … Mały Głód ;) A że miało to miejsce w pobliżu miejsca o obiecującej nazwie „Coś Dobrego”, postanowiłem wstąpić i kupić śniadanie :) Miejsce przy ruchliwej ulicy, ale tak przygotowane i urządzone, że w ogóle się tego nieodczuwa. Baner głosił, iż w ofercie znaleść można między innymi kociołek meksykański cokolwiek miało by to być oraz nachos, burrito czy też tortille. Szybko okazało się, że kociołek i nachos gdzieś znikły, ale burrito, tortilla i kilka innych rzeczy nadal jest w ofercie. Postanowiłem wziąć na drogę tortille z tuńczykiem i hamburgera meksykańskiego. Pani w bardzo czystej kuchni co ważne bez użycia mikrofalówki (a przy użyciu grilla) przyrządziła moje „śniadanie” … szybko i sprawnie. Płacę śmieszne pieniądze jak za tak sycący posiłek i ruszam w stronę szkoły. Zaczynam od tortilli, która jest bardzo smaczna, pierwszy raz jadłem tortille z tuńczykiem, ale na pewno nie ostatni. W ładnie zwiniętej tortilli znalazłem sporo tuńczyka w sosie własnym, sałatę lodową, kukurydzę, pomidora i czerwoną cebulę. Wszystko świeże i chrupiące, sos czosnkowy był kiepski, ale na szczęście były go śladowe ilośći, więc niezaszkodził tej bardzo smacznej tortilli ;) Wszystko co dobre szybko się kończy i w tym przypadku nie było inacze,j ale przede mną był jeszcze hamburger meksykański, którego skład był dla mnie zagadką. Otwieram, a tam chrupiąca bułeczka z grilla, kupny krążek mięsa a'la paróweczka, pomidor, sałata lodowa, dużo prażonej cebulki, ketchup, sos do hamburgerów, ale podzielił on los sosu czosnkowego z tortilli i było go bardzo mało (na szczęście !!!). Po pierwszym kęsie wiedziałem skąd nazwa tego hamburgera :) W środku znajdowała się zawrotna ilość papryczek Jalapeño, ale to świetnie, ponieważ jestem ich wielkim fanem. Hamburgera polecam po ciężkiej, mocno zakrapianej nocy, postawi na nogi jak mało co … Gwarantuję ;) Śniadanie było fajne i smaczne, załatwiłem co miałem załatwić, pojechałem do Sary, a po powrocie kontynuowaliśmy smakowanie piwowarskich (i nie tylko) specjałów ;) Sara sięgła po Piwo Lawendowe Bezchmielowe czyli Gruit Kopernikowski. Piwo warzone z dodatkiem lawendy, jałowca i piołunu, specyficzny smak zawdzięcza metodzie górnej fermentacji. Piękny żółty kolor z naturalnym osadem a do tego genialny smak, nic dodać, nic ująć … gdy pomysł na piwo spotyka się historią ! Ja postanowiłem spróbować czegoś niezwykle naturalnego a mianowicie cydru a w tym wypadku mowa o czymś noszącym nazwę - Psarski Cider Niepasteryzowany. Smaczny i orzeźwiający przefermentowany sok z dojrzałych jabłek. Niejestem wielkim fanem cydru, ale ten był naprawdę dobry i godny polecenia.

Kolejny post przygotuję dla Was po powrocie z urlopu ;) Pozdrówka :)

“ANTALYA” -  ul. Mayzla 5



Biorąc pod uwagę, że nie cierpię na nadwyżkę czasu, dziś ciąg dalszy z serii „dla tych co lubią szybko i tanio”, czyli szlakiem oświęcimskich barów fast-food. Późnym popołudniem, kiedy to właśnie kończyłem zajęcia z dziećmi, na których głównym bohaterem była sałatka owocowa z bitą śmietaną i winegretem miętowym. Trzeba zaznaczyć, iż dzieciaki opanowały jej robienie w sposób perfekcyjny, co kosztowało mnie troszkę cierpliwości, ale było warto. Po wszystkim postanowiliśmy wstąpić do miejsca o egzotycznej nazwie „Antalya”. Miejsce, gdzie daniem wiodącym jest mięso piekące się na pionowym ruszcie. Wchodzimy i zero zaskoczenia ;) Ciepło jak w piekle :) Wybór nawet duży, więc zaczynamy lekturę, która wisi nad barem. Sara decyduje się na zapiekankę z mięsem, a ja na podwójnego cheeseburgera. Do domu chcemy wziąć pizze Wezyr, ale za sprawą pradawnej magii jak i samego Wezyra, ser Camembert, który jest głównym składnikiem pizzy znika z zaplecza kuchennego lokalu i musimy wybierać dalej. Wybieramy pizze Ukryty Skarb, jednak nie tylko skarb się ukrył...ukryły się również krewetki będące głównym składnikiem tej pizzy, więc jak mówi powiedzenie, do trzech razy sztuka … Trzecią z kolei pizzą, którą wybieramy jest pizza o nazwie brzmiącej jak nazwa samego lokalu. Strzał w dziesiątkę ! Wszystkie składniki do niej są na kuchni, ale pewnie dlatego, że jest ich dosyć niewiele, w końcu to tylko sos pomidorowy, ser, mięso i sos czosnkowy. Wybieramy jej dużą wersję, ponieważ cały dzień nic nie jadłem prócz sałatki owocowej, którą ciężko mam nazwać posiłkiem ;) Płacę bardzo sympatyczny dla portfela rachunek i wychodzimy na pole, bo oczekiwanie w lokalu ze względu na temperaturę nie wchodzi w grę. Trzeba przyznać, że w lokalu jest nawet czysto, a stanowisko do robienia pizzy, które znajduję się w otwartej kuchni to fajny pomysł. Amatorzy robienia pizzy mogą coś podpatrzeć, a reszta może podziwiać „mistrza” w akcji (tego typu kuchnie to genialny pomysł, a i niemała atrakcja dla konsumentów) Dwie rzeczy przykuły moją uwagę, pierwsza to genialny żyrandol wiszący w lokalu, który charakterem mocno osadzony jest w klimatach jednej z moich ulubionych Restauracji, a mowa o „Burym Misiu”, którego znaleść można w Bukowinie Tatrzańskiej. A druga to kanał telewizyjny emitujący relacje z koncertu zespołów Disco Polo. Disco Polo ? Czemu? :D Po chwilce oczekiwania otrzymujemy nasze zamówienie i ruszamy w stronę domu. Po drodze okazuję się, że zapiekanka Sary jest całkiem przyzwoita, bułka lekko chrupiąca, przesmażone pieczarki, ser żółty, ketchup oraz mięso wieprzowe ze wspomnianego wcześniej rusztu, które jest smaczne i nie przesuszone. No cóż … zapiekanka jak zapiekanka, jadłem gorsze, ale i lepsze też. Mój cheeseburger to też zero zaskoczenia, smaczna, lekko chrupiąca bułka, dwa kupne krążki mięsa, które pewnie strukturą zbliżone są do parówek więc nie mogę powiedzieć, że mi to przeszkadza, sami wiecie dlaczego ;) Do tego sałata masłowa, którą w tego typu daniach uwielbiam, ser żółty, pomidor, cebula i ketchup. Ten burger jest bardzo podobny do zapiekanki … jadłem gorsze, ale i lepsze. W domu natomiast okazuję się, że pizza jest o wiele lepsza niż zapiekanka i burger, ciasto jest genialne pod warunkiem, iż ktoś lubi pizze na puszystym cieście. Wyważona ilość dodatków sprawiła, że pizza wyglądała imponująco. Mięso na niej to to samo, które Sara miała na zapiekance więc nic więcej o nim już powiedzieć nie mogę niż … smaczne i nieprzesuszone. Rozmiar jej jak na „duży” był „nie za duży” ;) Na szczególną uwagę zasługuje sos czosnkowy, który naprawdę był super mimo, iż wielu osobą wydaje się, że zrobienie go to nic trudnego. Ten mimo, że był „ciężki” był jednym z lepszych jakie jadłem. Po chwili przemyślenia można spokojnie powiedzieć, iż pizze mają naprawdę dobrą, reszta to dania typu fast-food bez żadnego elementu zaskoczenia, sycące i nawet nie złe. Tą smaczną pizze popiliśmy czymś bardzo dobrym a mianowicie … piwem ;) Sara sięgła po Piwo Łebskie Original – jasne, lekko pasteryzowane (to tak jak by powiedzieć, że narkoman tylko troszkę dał w żyłę ;) Piwko to przywiezione zostało przez Mamę Sary z Łeby w celu zdegustowania i opisania na tym tak uwielbianym przez Was blogu ;) Piwo warzone z dodatkiem chmielu, lekko goryczkowe, pochodzące z Browaru Witnica, niepowala oryginalnością, ale jest nie złe i wywarzone w smaku. Mnie natomiast spotkał Белый Мeдвeдь, genialne piwo, przyjemnie słodowe z prawie nie wyczuwalnym alkoholem, mimo iż zawartośc jego wynosi 4,8 %. Browar EFES Rosja zrobił kawał dobrej roboty, za którą każdy piwosz powinien podziękować ! Polecam, bo warto ! Jak się okazało ciąg dalszy czekał mnie rano …

czwartek, 18 lipca 2013

“POZIOMKA” - ul. Śniadeckiego 67  



Po dłuższej przerwie spowodowanej natłokiem obowiązków związanych z wygrywaniem kolejnych konkursów wracam do pisania ;) Pierwszym lokalem, który odwiedziliśmy po tej przerwie była „Poziomka”. Środa popołudniu, a My głodni idziemy do lokalu, który kiedy byłem dzieckiem kojarzył mi się tylko i wyłącznie z deserami, a zwłaszcza galaretką owocową i kremem sułtańskim, które miały tam niepowtarzalny smak. „Poziomka” teraz jest chyba małą restauracyjką z dziwną formą osługi kelnerskiej. Ale od początku … Wchodzimy i siadamy w środku, bo ogródki które znajdują się tuż przy chodnikach lub deptakach nie są moimi ulubionymi miejscami do spożywania posiłków. Jakoś nie lubię jak ktoś śledzi każde moje posunięcie nożem z bliskiej odległości ;) Siedzimy i siedzimy, ale Pani kelnerka w fafuśnych trampeczkach jest zajęta i w końcu sam biorę karty menu aby odciążyć ją z jej obowiązków. Karty menu przeszły w swojej fizyczności już troszkę, ale nie są najgorsze. A ich zawartość ? No cóż … trochę włoch, dań typu fast food, deserów, pizz, błędów merytorycznych i niejasności, dla każdego coś dobrego ;) Po dokonaniu wyboru udaję się do baru aby złożyć zamówienie. Dla siebie biorę Danie Szefa czyli kotlet schabowy, placki ziemniaczane i kapusta zasmażana, a dla Sary upatrzonego kurczaka w sosie śmietankowo-grzybowym z makaronem, ale że zboczenie zawodowe nakazuje mi zapytać czy te grzyby to pieczarki i przede wszystkim co to za rodzaj makaronu, to też czynię to. Grzyby tak jak się domyślałem są w istocie pieczarkami, a makaron to cytując Panią kucharkę, która momentami pełniła również funkcję kelnerki „to takie węższe tagliatelle, ale nie tagliatelle”. Nie do końca usatysfakcjonowany tą odpowiedzią wracam na miejsce zamawiając jeszcze wcześniej dwa Żywce z sokiem. Po chwili dostajemy piwka, które są świeże i dobrze nasycone bąbelkami, niestety brak podkładek skutkuje tym, że po pewnym czasie nasz stolik jest pięknie zroszony wodą z kufli, a wszystko wygląda średnio estetycznie :( W trakcie oczekiwania na posiłki dokładnie rzuciłem okiem na cały lokal i ze spokojnym sumieniem mogę stwierdzić ,iż to najlepiej zagospodarowana mała powierzchnia użytkowa jaką w życiu widziałem i dodatkowo jest bardzo czysto. Wystrój bardzo ładny i przytulny, estetyczne serwetniki co staje się powoli produktem deficytowym w lokalach gastronomicznych, super wygodne loże i obłędnie urocze lampy !!! :) Witryna do lodów troszeczkę zaburza urok lokalu, jednak wiadomo że biznes jest biznes i czasami zysk przysłania poczucie estetyzmu właściciela ;) Od czasu do czasu Pani kucharka przebiega w japoneczkach i hawajskich krótkich spodenkach, co idealnie dopełnia uroku witryny do lodów. Tworzą duet rodem z karaibskich krajów :D Koniec żartów, wracamy do sedna. Po pewnym czasie Pani kelnerka powiadamia Nas w imieniu Pani kucharki, że to „nie do końca tagliatelle” w rzeczy samej okazuję się makaronem typu farfalle czyli kokardkami … też fajnie ;) Najpierw obiadek dostaje Sara, makaron odpowiednio ugotowany, filet z kurczaka pokrojony w kosteczkę, troszeczkę bez wyrazu, ale nie przesuszony i smaczny, a sos delikatny z ładnymi pieczarkami pokrojonymi w plasterki tworzyły bardzo smaczną kompozycję, którą pomimo pozorów można w bardzo prosty sposób brzydko mówiąc zjebać. Danie podane w miseczce, oprószone parmezanem i posiekaną natką pietruszki, z główką bazyli na środku prezentowało się bardzo ładnie. Po chwili dostaję Danie Szefa … Kurwa, wbiło mnie w loże. Genialne połączenie prostych elementów. Pyszny i chrupiący placek ziemniaczany, na nim ładny schabowy usmażony na patelni, na schabowym drugi placek ziemniaczany, a na nim przepyszna kapusta zasmażana zrobiona na boczku i jasnej zasmażce z koperkiem. Jedno z lepszych dań jakie jadłem, niby standardowe elementy, ale w połączeniu ze sobą stworzyły coś pysznego, a i sposób podania a'la placek po węgiersku był bardzo trafionym pomysłem. Zjadamy i czekamy, aż zrobi się nam troszeczkę miejsca na jakiś deser ;) Oczywiście moje dobre serce bierze górę i odnoszę brudne talerze, bo Pani kelnerka znów jest „zajęta”. Przy bardzo fajnej muzyce, która momentami jest lekko swingowa a czasami wręcz romantyczna, ale najważniejsze, że towarzyszy Nam przez cały czas, wybieramy desery. Sara bierze Deser Jabłkowy czyli lody śmietankowe, szarlotka, bita śmietana i cynamon, a ja … Hot Dog'a Wiosennego ;) Popijamy piwka i czekamy na desery, które zjawiają się bardzo szybko. O ile mój hot dog to miłe zaskoczenie, bułka z pieca, lekko chrupiąca, w środku surówka z kapusty pekińskiej, zielonego ogórka, świeżej papryki, kukurydzy konserwowej i dużej ilości świeżego koperku, wszystko połączone lekkim dressingiem, a na górze ketchup i majonez (bo pyszna, soczysta i powalająca smakiem parówka to oczywistość) :D … To deser Sary na pierwszy rzut oka to jedna wielka kupa bitej śmietany na szczęście nie tej w sprayu. Bita śmietana lekko polana kupnym sosem czekoladowym, a pod jej grubą warstwą znajdowała się gałka lodów śmietankowych i kawałek szarotki, która tak samo jak i lody była dość smaczna, ale niestety namoczona bitą śmietaną. Deser po kilku minutach wyglądał jak zupa szarlotkowa, pytam skąd tak głupi pomysł na podanie szarlotki ? Zjadamy, tradycji staje się za dość i znów odnoszę talerze (dodać należy jedncześnie, iż zastawa na których serwowane jest jedzonko jest bardzo ładna ;) Prosimy o rachunek, do którego jeszcze dochodzi pizza stanowiąca Naszą kolację ;) Pizza Peperoni, bo o niej mowa jak można się domyślić jest z papryczkami o tej samej nazwie, a do tego salami i cebula. Oczekiwanie na rachunek skutkuje dowiedzeniem się, że ubikacja jest czysta i ładna. A i sam rachunek jest bardzo przyzwoity jak za taką ilość jedzenia. Dostajemy pizze i wychodzimy w trójkę zmierzając w stronę domu, w którym to okazuje się, że nasza kolacja to strzał w dziesiątkę :) Pyszne ciasto, odpowiednia ilość dodatków tworzy prawie idealną pizze, która niestety znika bardzo szybko ;) Ogólnie ? Fajny lokal, gdzie jedne dania zaskakują genialnym smakiem i formą podania, a inne każą myśleć, że Pani kucharka cierpi na chwilowe utraty wzroku ;)

niedziela, 14 lipca 2013

 Piąty raz z rzędu na podium podczas półfinału Małopolskiego Festiwalu Smaku !!!

Teraz czeka na Nas finał !!!

http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=pTthYoG2NAY

poniedziałek, 24 czerwca 2013

“RAPSODIA” - ul. Śniadeckiego 22



A teraz przeczytacie o książkowym przykładzie jak zwykłe „Napędy do tacek” mogą położyć bardzo fajne miejsce jakim jest … „Rapsodia”. To był bardzo ładny i słoneczny dzień, więc postanowiliśmy wyjść na jakieś dobre lody. Z dzieciństwa pamiętam ogromne kolejki ludzi, które zawsze stały pod Rapsodią i oczekiwały na zwolnienie się jakiegokolwiek miejsca w środku. Postanowiłem sprawdzić, dlaczego to już przeszłość, i dlaczego teraz te kolejki stoją pod innymi lokalami. Wchodzimy, siadamy i czekamy na Panią kelnerkę, czekamy, czekamy … piętnaście minut później również czekamy. Postanowiłem iść po karty sam, a tam cztery Panie w najlepsze pochłonięte rozmową stoją i się śmieją aż mi głupio, że im kurwa przeszkodziłem. Siadamy i wybieramy, na początek jakąś pizze i coś do picia. Jak się okazuje pozycji pizz jest wiele, ale różnią się jedynie nazwami i zazwyczaj jednym, w porywach dwoma składnikami. Poza całą masą deserów, pizz i wszelakiego rodzaju napojów, w menu jest kilka rodzajów naleśników i sałatek.W końcu ze względu na moją obsesję wybieramy dużą pizze Viennese, na której prócz sosu pomidorowego i sera jest szynka oraz moja ulubiona, pyszna i smaczna … parówka ;) Ja jako dodatek na jednej połówce biorę kiszoną kapustę. Do picia sok porzeczkowy dla Sary i Pepsi z dużą ilością lodu dla mnie. O dziwo zjawia się Pani, która jeszcze przed chwilką była taka „zajęta”. Zamawiamy ... napoje pojawiają się szybko, ale chwilka … zamówiłem Pepsi z dużą ilością lodu, a nie lód z mniejszą zawartośćią Pepsi. Pani siedząca obok również zamówiła Pepsi i dostała w tej samej szklance co ja, mimo że u mnie ilość lodu stanowiła prawie połowę pojemności szklanki. Nie skomentowałem tego, ponieważ uważam, że to na tyle słabe zachowanie, że kurwa szkoda słów. Pewnie nie mają większych szklanek, do których z powodzeniem można wlać Pepsi o pojemności dwustu piędziesięciu mililitrów i zasypać ją lodem. Przychodzi pizza razem z Panią obsługującą. No cóż, jeżeli to jest duża pizza to małą serwuje się tam chyba na podstawkach pod filiżanki. Jest może wbrew temu co pisze w menu mała, ale ciasto jest bardzo smaczne. Dodatków mogło by być więcej, bo jest ich bardzo, bardzo mało. Plusem było niewątpliwie podanie noży do pizzy, a także suszonego oregano i ostrej oliwy jako dodatków. Jedząc stwierdzamy, iż wszechobecne sztuczne kwiaty o dziwo są w dobrym guście, a układ lóż pozwala każdemu z gości na odrobinę prywatności. Taras, ogródek czy jak by nie nazwać miejsca, które znajduję się przed lokalem, jest miejscem ładnym i ciekawym wizualnie, ale zarazem też takim, które nie pozwala na prywatność za pośrednictwem ludzi przechodzących tuż obok i zaglądających w talerze gości. Wspomniane wcześniej loże są wiekowe i troszkę to niestety po nich widać jednak z drugiej strony sądzę, że przy niewielkim nakładzie finansowym można by nadać temu lokalowi fantastyczny urok lat czterdzistych, dwudziestego wieku w stylu Pin-up, a tak mamy na chwilę obecną lokal, który z racji wielu, wielu lat istnienia stał się oldschoolowy, ale w średnim stylu. No cóż … zjadamy tą zakąske w postaci bardzo smacznej pizzy, a po dłuższej chwili doczekujemy się nawet obsługi, która zabrała brudne talerze. Zaczynamy wybierać deser. Jest ich jak już pisałem wiele, wiele i jeszcze raz … o wiele za dużo ! Niektóre nie różnią się od siebie prawie niczym, tak samo jak w wypadku pizz. A że karty menu są dwie, jedna stara, jedna widać, że nowa, pozycje się powtarzają w obu kartach, niektóre desery w ogóle nie są opisane tylko wycenione, a jak się tu czegoś o nich dowiedzieć kiedy obsługi kelnerskiej brak. Ani jednej na tyle ciekawej pozycji, która mogłaby uchodzić za firmową i niepowtarzalną, dostępną tylko tu … Końcem końców idzie jebla dostać zanim człowiek coś wybierze … Koszmar !!! A do tego ze stolika obok już od jakiś trzydziestu minut patrzą się na Nas brudne pucharki, których nie ma kto pozbierać. Ale w końcu, obserwowani przez Naszych nowych szklanych przyjaciół wybieramy, dla Sary Tiramisu, a ja biorę deser, przy którym nie widnieje żaden opis prócz nazwy … Flipper. Czekamy na Panią, z którą ostatnio przyszła pizza, ale po około dwudziestu minutach rezygnuję z czekania i z pianą toczącą się mi z pyska idę do baru, gdzie zastaję ją w podobnych okolicznościach jak za pierwszym razem. Zamawiam i wracam, bo jeszcze chwila i mógłbym powiedzieć o słowo za dużo … To już kurwa przesada. Na szczęście bardzo miła muzyka przez cały czas próbuje zatuszować nie wiem czy to głupotę czy bezszczelność tej Pani. Przychodzą desery, niestety z tą Panią. Co się okazuje … Tiramisu jest przepyszne, jedno z lepszych jakie jadłem. Na bazie serka mascarpone, biszkoptów nasączonych mocnym naparem kawowym, wszystko podane w pucharku i posypane obficie kakao. Brakowało jedynie dobrego Amaretto !
A mój Flipper to sok grapefruitowy o konsystencji czegoś na pograniczu sorbetu a silnie zmrożonej cieczy, na górze widnieje bita śmietana z syfonu, a nie na szczęcie ta ze sprayu. Na wierzchu sos cyrynowy niestety kupny. Cały urok Flippera polegał na tym, iż mimo że nienawidzę soku grapefruitowego to w tym wypadku stopień zmrożenia był tak duży, że zabił gorycz, której tak nienawidzę w grapefruitach. Prosty, smaczny i orzeźwiający. Zjedliśmy, skorzystaliśmy z ubikacji (zarówno damska jak i męska była czysta i przyzwoita), Nasi szklani przyjaciele zniknęli, ale w zamian pojawili się nowi, Ci przy Naszym stoliku, a że przez kolejne dwadzieścia minut rozmowa z nimi Nam się nie kleiła po raz kolejny, ale na szczęscie ostatni już poszedłem do Pani aby zapłacić. Ceny w stosunku do przede wszystkim ilości jedzenia serwowanego są dosłownie, w niektórych przypadkach kosmiczne. Nie wiem czy to kwestia bycia skąpym, głupim czy obojętnym, ale jak można z tak obleganego miejsca zrobić miejsce, gdzie obsługują tacy ludzie, a co gorsza podają bardzo smaczne jedzenie, jedzenie którego nie są nawet godni nosić. Szkoda, będzie mi brakowało tego pysznego tiramisu … i połączenia parówek oraz kapusty kiszonej na tym pysznym cieście ;)

poniedziałek, 17 czerwca 2013

“PROMYK Jadłodajnia & Catering” - ul. Bema 11



Środek tygodnia. Wstaliśmy bardzo późno i wybraliśmy się na spacer. W drodze powrotnej dostrzegliśmy „Promyk” nadzieji, że może jeszcze w tym mieście domowe dobre jedzenie to nie rzadkość na wagę złota. Naszym oczom ukazało się zapomniane całkowicie przeze mnie miejsce jakim jest „Promyk – Jadłodajnia & Catering”. Postanowiliśmy wejść i zobaczyć co to za miejsce. Lokal mieści się w piwnicy budynku sąsiadującym z posterunkiem policji w Oświęcimiu. Wchodzimy i jesteśmy bardzo mile zaskoczeni, w środku jest bardzo, bardzo czysto, ładnie i przytulnie jak na lokal będący jadłodajnią. Zachęceni atmosferą postanawiamy coś zjeść. Karta jest bardzo krótka, kilka dań obiadowych i dosyć duży wybór jeżeli chodzi o pizze. Końcem końców Sara zamawia placki po węgiersku, a ja gołąbki w sosie pomidorowym. Udaję się w stronę baru aby zamówić jedzonko i jak się okazuje placki po węgiersku, które zamówiła Sara są dziś „daniem dnia” i są serwowane wraz z zupą w zestawie (szkoda, że nigdzie na obiekcie nie widnieje co jest „daniem dnia”). Zamawiam, do tego duża Coca-Cola i płacę śmiesznie niski rachunek. Siadam a po chwilce bardzo miła Pani bufetowa, która też pełniła funkcję kucharki przynosi zupkę, a że Sara nie chce zupy zjadam ją ja. Jest to zupa jarzynowa, bardzo smaczna, na rosołku, dobrze doprawiona tylko makaron jest lekko rozgotowany, lepiej jakby Panie z kuchni przechowywały go w osobnym naczyniu a nie w zupie ;) Zjadam, odnoszę talerz, a Pani bufetowa pyta czy placki podać już czy razem z gołąbkami. Proszę o podanie obu dań naraz. W oczekiwaniu na dania rozglądam się po sali … a tu takie miłe zaskoczenie w postaci świeżych kwiatów na stołach. Goździki, bo goździki ale bardzo ładne i świeże, niestety serwetniki troszkę straszą ;) Popijamy Cole, słuchając Robina Thicke i jego „Blurred Lines” ;) a tu nagle zjawiają się dania, placki okazują się przepyszne i chrupiące, sos do nich jest bardzo smaczny (mógłby być troszkę bardziej zredukowany i gęstszy co ułatwiło by jego jedzenie, ale to taka drobna uwaga ;). Na wierzchu znajduje się troszkę kwaśnej śmietany i odrobina suszonego koperku którego nie znoszę :D Gołąbki są rewelacyjne, farsz ryżowo-mięsny zrobiony jest w niezłych proporcjach, kapusta niejest rozgotowana ani twarda, wręcz idealna, a sos trzyma poziom dania i również jest bardzo smaczny, słodkawy, taki jaki lubię. Porcję są bardzo duże, zjadamy i postanawiamy iść na jakiś deser … Na deser udajemy się do mojego ulubionego sklepu, gdzie asortyment ciekawych i rzadko dostępnych piw jest ogromny. A że pogoda była bardzo ładna postanowiliśmy zakupić nasze „desery” i udać się z nimi na spacerek :) Sare skusiła „Perła Winter” z Browarów Lubelskich, czyli połączenie lekko goryczkowego piwa z naturalnym sokiem z czarnego bzu, a całość wzbogacona jest aromatem dzikiej róży. Ja natomiast wybrałem „Cannabia Beer” … no cóż jasne piwo z zapachem, który po paru minutach od otwarcia robi się lekko „trawiasty”. Ale jest to według mnie obcy smak wprowadzony przebiegle do piwa, który z pewnością odniósł zamierzony skutek marketingowy ;) Dla kolekcjonerów pozycja obowiązkowa. Po piwku i małej sjeście postanowiliśmy wrócić na „prawdziwy deser” do Promyka co jak się okazało również nie było błędem. Siadamy przy tym samym stoliku, zagladamy do karty i wszystko staje się jasne. Sara jak tylko zobaczyła wyraz „nutella” w menu zaświeciły się jej oczy i decyzja zapadła … naleśniki, w Promyku jeden serwuje się z nutellą, jeden z dżemem i jeden z serem. Ja biorę pyzy z mięsem, a do tego duszoną marchewkę :D Czekając na posiłki udaję się do ubikacji, która z pewnością do najpiękniejszych nie należy, ale jest w niej bardzo czysto. Po chwilce, Sara dostaje naleśniki, a ja … marchewkę bo na pyzy muszę jeszczę chilkę poczekać. Naleśniki są bardzo ładne wizualnie wręcz piękne, jeden ma w sobie waniliowy serek homogenizowany, jeden dżem truskawkowy a jeden tak uwielbianą przez Sarę, nutellę :) Ciasto jest bez dodatku cukru czyli taki książkowy przykład ciasta naleśnikowego. Dostaję pyzy i nie wierzę w to co widzę ! Pięć dużych pyz okraszonych smażoną cebulką. Stosunek farszu mięsnego do ciasta jest powalający. Farsz, którego jest tak dużo jest pyszny, a ciasto idealne, to najlepsze pyzy z mięsem na świecie ! Marchewka trzyma wysoki poziom pyz i jest bardzo smaczna. Oczywiście rachunek za te pyszności był niezwykle niski.

Może to jest plan dla ludzi, którym marzy się lokal o charakterze gastronomicznym, po co porywać się z motyką na słońce i robić coś na wzór restauracji, która stricte nigdy się nią niestanie skoro można mieć jadłodajnie, bistro lub nawet bar mleczny ze smacznym jedzeniem, które przyciągnie tłumy. Ale w każdym z tych miejsc są potrzebni ludzie … ludzie którzy gotują z sercem !!!

 

środa, 12 czerwca 2013

“MEKSYKAŃSKA” - ul. Śniadeckiego 24



To był prawdziwy Meksyk ! … W dobrym czy złym tego słowa znaczeniu ocenicie sami podczas czytania. Jak już zapewne Wiecie na cel obraliśmy „Restaurację Meksykańską”, którą odwiedzimy w poszerzonym składzie. Rola eksperta w dziedzinie drinków przypadła mojemu kumplowi … Maciej Marwicz, bo o nim mowa poza zaszczytną rolą mojego kumpla, pełni też rolę kelnera w jednej z najsmaczniejszych restauracji w Oświęcimiu (wcześniej długo pracował jako barman w najlepszym klubie muzycznym w Naszym mieście, jego pasją jest bartending co może potwierdzić ukończony kurs barmański drugiego stopnia). Jako że też uwielbiam bartending, który jest moją drugą pasją myślę, że Nasze opinie na temat koktajli serwowanych w niektórych lokalach pomogą Wam wybrać miejsce, gdzie można pójść na dobrego drina ze swoją drugą połówką lub też bandą swoich kumpli ;). Na pewno kojarzycie go jako „Pana Kelnera” z wcześniej opisywanej Restauracji „Teatralna”. Ponieważ Meksyk to kraj słynący z kultury picia tequili, a jak tequila to drinki na jej bazie, których nie brakuje nie mogło też zabraknąć Macieja. Niedziela, pora obiadowa, spotykamy się pod Oświęcimskim Centrum Kultury, bo właśnie w jego budynku mieści się Restauracja „Meksykańska”. Po chwilce rozmowy wchodzimy do środka i … gdzie ten kurwa Meksyk ? Na sali go nie ma, więc postanowiliśmy poszukać go w menu. Po dłuższej chwili oczekiwania na Panią kelnerkę wreszcie się zjawia … i pyta co podać, a że My przed przyjściem do lokalu nie nauczyliśmy się menu na pamięć, prosimy na początek o karty ;) Po otrzymaniu ich zaczynamy wybierać. Okazuję się, że dania meksykańskie to zaledwie jakieś pięć procent całej karty …. żenada, reszta to kuchnia całego świata z mocnymi włosko-polskimi korzeniami ! Ale wyszukaliśmy coś meksykańskiego i zaczynamy zamawiać … i znowu faux pas, zamawiamy nazwami nie wiedząc, iż w tym lokalu zamawia się numerkami (nie nadarmo w karcie widnieje napis: zapewniamy pełny profesjonalizm) :D .Więc zamawiamy kolejno na początek 3.03, 4.02 i 4.04, czyli pieczywo zapiekane z guacamole dla Sary, dla Macieja tacos z grillowaną polędwiczką wieprzową … ja również biorę tacos, ale z mieloną wołowiną, do picia Margarite dla Sary, a dla Nas kolejeczkę tequili „Olmeca Gold”. Po pewnym czasie przychodzi druga Pani kelnerka i informuje, że wystąpił problem w postaci braku pomarańczy … ale mają cynamon, co wiąże się tylko z jednym, tequili nie będzie (pocieszamy się faktem, że chociaż wiedziały z czym podaje się złotą tequile). Żadna z trzech kelnerek nie raczyła pójść do oddalonego o pięćdziesiąt metrów Tesco po tą nieszczęsną pomarańczę. Nasz błąd, trzeba było wziąć ze sobą ;) Godzimy się z okrutnym losem zgotowanym przez meksykańskich bogów pomarańczy i zastanawiamy się jakie drinki zamówić. W międzyczasie, kiedy dokonujemy tego trudnego wyboru zostaje dostarczona po dłuższym czasie oczekiwania Margarita Sary. Gdy zobaczyłem to coś odebrało mi mowę, a Maciej prawie odebrał sobie życie poprzez zatłuczenie się własnymi japonkami. Podsumowując wypowiedz Macieja na temat domniemanej Margarity:
Zamiast w schłodzonym kieliszku koktajlowym drink podany został w szklance typu „long drink”, jakimś cudem miał kolor czerwony, który ciężko uzyskać z połączenia srebrnej tequili, likieru typu triple sec i soku z limonki. Jak się potem okazało Panie pracujące na barze nie miały w asortymencie likieru, więc zastąpiły go bez pytania grenadyną. Ukradkiem spróbowany drink okazał się tak mocny że najwidoczniej Panie pomyślały iż Sara jest alkoholiczką … Brawa dla Pań za wiarę w siebie, że są ponad Międzynarodowy Związek Barmanów i mogą miksować koktajle standardowe wedle własnego uznania. A crusta z soli, która powinna być obecna na krewędzi kieliszka ? Nie macie soli czy co ? SŁABO - to słowo, które te Panie powinny uznać za komplement. SZOK”.
Dochodzimy do siebie po tym szokującym widoku, a ja proszę Panią kelnerkę do stolika i każę zabrać jej tego drinka, bo to jakiś chyba żart, ale taki w najgorszym wydaniu. Ogólnie jakiekolwiek zasady kelnerskie dla Pań tam pracujących są jedną wielką zagadką. Rezygnujemy z dalszych popisów miksologii w wykonaniu Pań z baru, zamawiam asekuracyjnie dla siebie i Sary Desperadosa, a Maciej postanawia nie zamawiać w tym lokalu nic alkoholowego i bierze Sprite'a. Dostajemy piwa, jednakże ich sposób podania jest dla Nas tym samym czym Antygona dla Sofoklesa, cytryna w półplasterkach podana osobno … szkoda słów, zestaw „zrób sobie sam, ale zapłać za obsługę kelnerską”. W oczekiwaniu na przystawki przygrywa nam jakże meksykańskie radio RMF FM, a napięcie buduje lekko sypiący się sufit, który wygląda jak by miał za chwilkę na Nas spocząć :D Po „zaledwie” czterdziestu minutach !!! dostajemy Nasze zamówienie. Tacos jest z mąki pszennej a nie kukurydzianej, obróbki cieplnej jaką jest smażenie w głębokim tłuszczu to te tortille nie widziały, jest to po prostu takie burrito tylko złożone w trójkąt. Podane zostają z ketchupem, sosem czosnkowym i dwoma surówkami :D Surówki w ilości dwunastu gram łącznie charakteryzują się niebywałą równowagą smaku, surówka z białej kapusty jest mało smaczna, ale wilgotna natomiast surówka z kapusty czerwonej jest dobra, ale sucha jak wspominana w zapowiedzi tego posta Pustynia Sonora ;) W moim tacos farsz jest przyzwoity, mimo to brakuje chodźby charakterystycznego dla tej kuchni kuminu, ale też bardziej przyziemnych przypraw jak sól. Maciej ma więcej szczęścia, jego farsz z grilowaną polędwiczką wieprzową jest odrobinkę lepszy, ale czy ta tonąca w sosie polędwiczka widziała grill to już otwarty temat do polemiki. Sara rozgniewała meksykańskie bóstwa faktem, iż nie ubrała wychodząc z domu sombrera i ma za swoje! Jej zamówione zapiekane pieczywo z guacamole przemienione zostaje przez nich w zapiekane pieczywo z farszem boczkowo-cebulowo-pomidorowym ze śladowymi ilościami awokado :D Sara nie znosi boczku, który pełni w tym farszu rolę dominującą, więc zjadamy swoje tacos, poprawiamy pieczywem Sary, a Ona nadal … siedzi głodna (warto zaznaczyć, że farsz sam w sobie był smaczny tylko nie miał nic wspólnego z guacamole, więc po co go tak kurwa nazywać ?). Namawiam Ją aby zamówiła sobie 7.05, yyyyyyy, to znaczy chili con carne ;), daje to efekty i Sara je zamawia. Maciej na danie główne bierze tortille z kurczakiem, a ja po traumie związanej z tacos długo się wacham czy dalej zamawiać, ale głod bierze górę i zamawiam burrito z kurczakiem. Jak zawsze mam rację. Zamówienie chili con carne, które ten lokal serwuje z ryżem jest strzałem w dziesiątke. Samo chili con carne jest pyszne, lekko pikantne, dobrze doprawione, ryż jest świeży i zrobiony na półsypko, całość serwowana jest z kwaśną śmietaną i posiekanym awokado skropionym lekko sokiem z cytryny. PYCHA !!! Na szczęscie porcja jest duża i Sara nie zjada wszystkiego ... wiecie co to oznacza ? :D Po długim czasie oczekiwania Maciej dostaje tortille, która jest całkiem niezła, lekko chrupka z wierzchu, w środku świeży kurczak, ser żółty, smaczny sos czosnkowy, kapusta pekińska, kukurydza, fasola i dwie już opisywane surówki ;). Tylko czy aby na pewno jest ona meksykańska ? No właśnie !!! Ja na burrito czekałem tak długo, że poprosiłem o zapakownie go na wynos. Prosimy o rachunek, który momentami jest bardzo adekwatny do jakości, a momentami przyprawia o drżenie ręki sięgającej po portfel. Przed wyjściem Sara korzysta z ubikacji, która poziomem jest zbliżona do reszty lokalu, czyli „szału nie ma”. Płacimy i wychodzimy, w domu okazuję się, że moje burrito to taka trochę inaczej zwinięta tortilla, ale z bonusem w postaci tarych buraczków, które towarzyszą naszemu sławnemu i wszechobecnemu już duetowi surówek. W tym lokalu tacos, burrito i tortilla to generalnie to samo danie różniące się tylko sposobem zwinięcia, taki polski Meksyk z nutą standardów rodem z przytułku dla bezdomnych. A chili con carne to najsmaczniejszy wypadek przy pracy jaki w życiu jadłem.

Na dziś to tyle. Myślę, że następny post również powstanie przy wsparciu Macieja i jego subiektywnych opini … zobaczymy ;) Miło otaczać się ludźmi, którzy mają w życiu pasję !!!
Dobra, dość tych ckliwości i czas ruszać do … a gdzie ? niech to na razie pozostanie niespodzianką :)



środa, 5 czerwca 2013

“EUROPA Taste & Flavour” - ul. Śniadeckiego 20



Każdy z Nas popełnia błędy, ale ja przeszedłem sam siebie … Sobota popołudniu, jesteśmy z Sarą po lekkim obiedzie, więc kolację postanowiliśmy zjeść troszkę wcześniej niż zazwyczaj. Zmierzamy w kierunku miejsca, gdzie wiele lat temu znajdował się najbardziej popularny drink bar w Oświęcimiu, drink bar „Kosmos” … a teraz mamy Restaurację „Europa”. Jeżeli nazwa jest adekwatna do kontynentu na którym żyję, to jutro wyjeżdzam do Afryki, zapytacie czemu ? Zacznę od początku. Tuż przed wejściem do wcześniej wspomnianej restauracji „Europa”, wita Nas miły Pan z imprezy odwbywającej się w środku na jednej z sal mówiąc, że lokal nie jest zarezerwowany i możemy zjeść. Na tym pozytywne wrażenia się kończą. Wchodzimy i pytamy Panią kelnerkę, bufetową, kasjerkę ?(sam nie wiem jak ją nazwać),czy restauracja posiada kartę menu. Okazuję się, że jest tylko i wyłącznie jedzenie na wage. Nie zniecheca Nas to i zaraz po wzięciu podgrzanego talerza, co jest dużym plusem, zaczynamy wybierać rzeczy, które staną się naszą strawą. Należy zaznaczyć, iż jedzenie jest wyeksponowane poniżej krytyki, ale głód i chęć napisania posta dla Was sprawia, że przymykamy na to oczy i nakładamy kolejno na talerze … Ja biorę fileta panierowanego, na którym znajduję się świeża, kolorowa papryka, cebula, przesmażone pieczarki, a wszystko to jest zapieczone pod warstwa żółtego sera, do tego zapiekane ziemniaki, tarte buraczki i na próbę dwa dosyć duże pierogi, jak się potem okaże są to pierogi z kapustą i pieczarkami. Jak się już domyśliliście jedzenie wystawione w bufecie nie jest opisane i w niektórych przypadkach człowiek wybierając czuje się jak w kultowym programie z Zygmuntem Chajzerem „Idź na całość”. To też wybierając pewne rzeczy można się poczuć jak by człowiek wygrał głownego bohatera tego programu – Zonka. Wracając do tematu … Sara natomiast wybiera gołąbka faszerowanego mięsem i ryżem w sosie pomidorowym oraz tak jak ja ziemniaki zapiekane. Kładziemy jedzenie na wagę, Pani (kelnerka – potem wyjaśni się czemu słowo „kelnerka” jest w nawiasie) skrupulatnie oblicza cenę, domawiamy Redds'a o smaku malinowym dla Sary i Radlera z Warki dla Mnie (zazwyczaj zamawiam Radlera robionego tradycyjnie, ale ze względu na brak jakiegokolwiek piwa lanego i moje domysły, iż Pani która tak świetnie zna się na obsłudze wagi może nie wiedzieć jak się go robi, dlatego biorę „gotowca” ;) Pani pyta czy przelać do kufli, Nasza odpowiedź jest pozytywna, niestety oba piwka lądują w kuflach na Żywca, ale jakoś zaskoczeniem nazwać tego nie mogę. Płacę za wszystko nadwyraz przyzwoity rachunek, bierzemy jedzenie, piwka i siadamy przy stoliku, który stał chyba na polu z dwa lata, na szczęście blat przykryty jest dwoma brudnymi serwetkami :D Stół ozdabiają świeże kwiaty, jednak ktoś zapominał ich podlewać od tygodnia, a całość oświetla nam kinkiet, w którego kloszu leży cała wataha martwych owadów :D Obcując z naturą w postaci grzyba na ścianie i kilku sztucznych listków przypiętych pinezkami tu i ówdzie … ogólnie wystrój jest troszkę dziwny i psychodeliczny, rodem z filmów Tima Burtona w wersji Pana Ryśka z Bobrowników Górnych, ale cóż...zaczynamy jeść. Niestety mimo fajnego ciepłego talerza, jedzenie szybko przestaje mieć odpowiednią temperaturę … za szybko. Filet trochę suchawy, ale dzięki dodatkom, które są na górze łatwiej go zjeść, ziemniaki zapiekane, smaczne ale mało chrupkie, buraczki zdecydowanie najlepsze w tym zestawieniu, a pierogi jak już wspominałem są duże, jednakże większość masy stanowi niezbyt cienkie ciasto, natomiast farsz jest całkiem przyzwoity. Gołąbek jest poprawny,lecz nie powala na kolana, zwłaszcza stosunek mięsa do ryżu pozostawia wiele do życzenia. Jedząc zauważamy kartki rozkładane przez Pani obsługującą wagę, które informują, że od godziny 18.00 można zamówić kilka pozycji z kuchni … krokieta, gołąbka, schabowego i jeszcze parę potraw. Zjadamy dosyć szybko, ponieważ ze względu na temperaturę dań nie mamy innego wyjścia ;) Popijając piwka słuchamy radia i muzyki z sali obok, co przyprawia Nas prawie o rozdwojenie jaźni, ale że jak szaleć to szaleć to nie wiele brakowało abym uruchomił grającą szafę, co dało bym nam potrójną melodię brzmiącą pewnie jak coś na pograniczu Crust punku z wokalem Adama Małysza. Kończąc tą wielce wątpliwą ucztę zwracamy uwagę na stół przygotowany obok Nas na jakąś imprezkę, który o dziwo wygląda bardzo przyzwoicie, jak by był przyniesiony już z pełnym nakryciem z jakieś innej restauracji. I co ważne … obsługa kelnerska w tym lokalu tyczy się tylko imprez i rezerwacji, ludzie którzy przychodzą jeść obiad są niższej kategorii i im obsługa się nie należy, to też przy swoich talerzach po posiłku siedzieliśmy aż do samego końca. Teraz wiecie dlaczego są to Panie „chyba” kelnerki, nie wspominając o ich wyglądzie („obrzygane” buty jednej z Pań śnią mi się po nocach). Bardzo Was lubię Drodzy Czytelnicy, więc widoku ani zapachu jaki zastałem w toalecie Wam nie opiszę … w damskiej było podobno odrobinkę lepiej. „Europa”, bo palce mi wykrzywia gdy piszę „Restauracja Europa” na pewno na to miano nie zasługuję, a dopisek który figuruje pod nazwą, „taste & flavour” jest grubą przesadą, proponuję zmienić na „mushrooms & bugs”. Ale przeżyliśmy i to jest najważniejsze … i to wszystko dla Was ;)

Ciekawe czy następna wizyta będzie pozbawiona smaku jak Pustynia Sonora wody, czy też pełna dobrego smaku i zapachu tequili … Wiecie już o czym mowa ? :)

niedziela, 2 czerwca 2013

Kolejny wielki sukces na koncie - Wyróżnienie za całokształt w kategorii "seniorzy" zdobyty podczas III edycji festiwalu "Smak Pstrąga w Pieninach !!!


... i pamiętajcie, miarą prawdziwego sukcesu jest umiejętność cieszenia się ze zwycięstwa osoby na to zasługującej a nie ze swojego.


Jeszcze raz WIELKIE GRATULACJĘ Łukasz !!!

... a Wam Dziękuję za wsparcie i miłe słowa !!! :)

sobota, 1 czerwca 2013

“IZMIR KEBAP Oryginalny Turecki Kebap” - ul. Dąbrowskiego 8 a



Po obejściu już prawie całego Oświęcimia z odpowiednim zaopatrzeniem w „płyny”, abym nie uległ odwodnieniu … (to był bardzo słoneczny dzień), przypomniałem sobie, że trzeba jeszcze zjeść kolację. Postanowiłem udać się po nią do nowo otwartego miejsca o dzwięcznej nazwie „Izmir Kebap” z zachęcającym dopiskiem – oryginalny turecki kebap. Wchodzę i znów mój nos jest w siódmym niebie, nie czuć swądu starej frytury i nieumytego grilla tylko subtelną woń mieszanki przypraw, na punkcie której mam świra … garam masala. Na kuchni jest czysto, wręcz sterylnie a wszystko okraszone jest bardzo klimatyczną muzyką rodem z tureckich knajpek. Postanowiłem wziąć na wynos coś dla siebie i dla powoli wracającej w domowe zacisze, Sary. Dla Sary wybieram szaszłyka drobiowego, ale okazuję się, że już się skończyły … chyba się skończyły. Niezwykle uprzejmy Pan pochodzenia tureckiego wyjaśnia mi, dlaczego nie ma szaszłyków, ale szczerze mało z tego rozumiem ;) Jego tłumaczenia wspiera Pani sprzedająca za ladą z takim uśmiechem na twarzy, że w ogóle nie przeszkadza mi już brak tego szaszłyka ;) Wybieram dalej, a ten niezwykle trudny proces (ponieważ wybór jest duży) ułatwia mi wcześniej wspominany Pan, częstując mnie mieszanką piekącej się na ruszcie cielęciny i mięsa indyczego. Mięso jest świetnie doprawione z wyraźnym smakiem i aromatem kuminu, przyprawy która jest uprawiana w Turcji na dużą skalę. W końcu wybieram dla siebie danie typu dürüm döner, czyli Lahmacun'a który wiadomo, że będzie wersją ''fast food”, bo prawdziwego wypieka się w kamiennym piecu, jednak jestem to w stanie przeżyć biorąc pod uwagę fakt iż w środku znajdzie się to smaczne mięso oraz sos czosnkowy. Dla Sary biorę kubełek pełny mięsa (którego już nie mogę zachwalać, ponieważ robię to już od kliku dobrych zdań) z frytkami, gdyż Sara jak przystało na prawdziwego mięsożercę, sałatek, sosów i tym podobnych rzeczy nie jada prawie w ogóle :) Płacę bardzo miły dla portfela rachunek, żegnany bardzo uprzejmie przez Pana i Panią, którzy mnie obsługiwali. Wychodzę udając się w stronę domu. Niestety do tego „prawie” oryginalnego tureckiego posiłku nie miałem możności nabycia Ayran'u, czyli popularnego tureckiego napoju wytwarzanego z jogurtu i wody, postanawiam zakupić coś równie orzeźwiającego a jest to … „Śliwka w piwie”, czyli … tak, zgadliście – regionalny specjał Warmii. Połączenie piwa jasnego z naturalnym sokiem z owoców śliwki odmiany Węgierka Łowicka: Węgierka Zwykła i Mirabelka. Sara wraca z rodzinnych stron i siadamy do Naszej orientalnej kolacji ;) Lahmacun jest bardzo smaczny a i kubełek nie odstaje smakiem, bo w końcu to prawie to samo, delikatny smak śliwek osładza wieczerzę, która okazuję się być bardzo dobrą. No cóż, końcem końców to najlepsze mięso „typu” kebab jakie jadłem. Dzień uznaję za udany, a potwierdzą to moje kubki smakowe. Współczuję tylko Sarze, że musiała jeść te wspaniałości z Biedronki, ale z drugiej strony dzięki zjedzeniu tej kiełbaski wie jak smakuje mięso z psa, a na mnie to doświadczenie jeszcze czeka :D

… i od razu żeby nie było … parówki się nie liczą :D

Gorąco pozdrawiam czytelników mojego bloga, DZIĘKI za wsparcie :)

A teraz do starego, nieistniejącego już „Drink Baru - Kosmos”, wiecie o czym mowa ?

 “DINNER HOUSE Fast Food” - ul. Obozowa 45



Słowo „spontaniczność” nabrało nowego znaczenia :D A zaczęło się faktem, że Sara dostała zaproszenie na spotkanie klasowe w Osieku (Osiek – dla niewtajemniczonych to wieś w okolicach Naszego cudownego miasta z wyczuwalną wonią starych PGR-ów :), a że nie kopną mnie zaszczyt bycia tam jako osoba towarzysząca … taki charkter imprezy, ale co ja ''blokers” mogę wiedzieć o imprezach klasowych. Nigdy nie uczestniczyłem w tak owej, we wsi słynącej z najpiękniejszego i najbardziej niepotrzebnego ronda w powiecie i mam nadzieję … że tak pozostanie :D Postanowiłem czas ten wykorzystać na „zwiedzenie” Oświęcimia … a przy okazji może znaleźć jakieś ciekawe miejsce, o którym mógłbym Wam coś napisać. Jako iż nie miałem weny tego dnia gotować, ponieważ wyszedłem z założenia, że ja zjem na pewno na mieście, a u Sary na wsi na pewno będzie coś swojskiego i zdrowego – i jak się okazało poźniej było … kiełbacha z Biedronki :D Swoją podróż zacząłem w okolicach mojej szkoły średniej, gdzie znajduję się „Dinner House”, miejsce o którym słyszałem kilka dobrych opinii, ciężko określić co to jest. Obiekt, w którym mieści się kuchnia, asortyment sprzedawany przez małe okienko jest dosyć mały, natomiast na dowóz tych rzeczy jest zdecydowanie o wiele więcej. Pierwsze co rzuca się w „nos” to bardzo miły zapach, wręcz przyciągający do tego miejsca już z daleka. Sam obiekt piękny, a nawet ładny nie jest, natomiast przez okienko widać, że na kuchni jest niebywale czysto co zachęca mnie już w stu procentach do złożenia zamówienia. Pozycje standardowe z kilkoma wyjątkami, które mnie do siebie przekonały. Podchodzę do okienka, gdzie wita mnie starsza Pani z wyrazem twarzy a'la Gordon Ramsay, zamawiam Chickenburgera w chrupiącej panierce w rozmiarze XXL, a że jestem naprawdę głodny to na dalszą podróż biorę na wynos Hot-Dog'a XXL. Pani z posępną miną ostrzega mnie, że będzie trzeba czekać około 20 minut. Mam dużo czasu więc mówię, że nie stanowi to dla mnie problemu. Wtedy jak przystało na Gordona Ramsay'a na twarzy Pani kucharki pojawia się subtelny uśmiech … subtelny abym nie pomyślał, że jest dla mnie miła ;) W oczekiwaniu na strawę pojawia się starszy Pan, który jest tak miły dla ludzi oczekujących na zamówienia, tłumacząc im dlaczego realizacja ich tyle trwa. Razem z Panią tworzą duet rodem z noweli Roberta Louisa Stevensona, „Dr Jekyll & Mr Hyde” :)
Po około 15 minutach dostaję burgera … Nawet jak przystało na takiego ateistę jak ja, chce się krzyknąć, „Jezu, istniejesz”! Mięsko w burgerze to prawdziwy filet z kurczaka opanierowany w płatakch kukurydzianych, a nie pies zmielony z budą i kawałkiem konia. W środku świeża kapusta pekińska z warzywami: czerwoną cebulą, zielonym ogórkiem, startą marchewką. Do tego całkiem smaczny sos czosnkowy i ketchup, a wszystko w pysznej, chrupiącej lekko pszennej bułce o średnicy piłki dla szczypiornistów, przygotowanej w piecu do pizzy, a nie w kurwa mikrofali. Zjadam burgera tak szybko, iż dziwię się że zdążyłem się przyjrzeć co znajduję się wśrodku ;) Jak już wspominałem byłem bardzo głodny, więc po chwilce odpakowywuję „danię” rozsławione na stadionie baseballowym, przez Niemca, Chrisa von de Ahe, ówczesnego właściciela St. Louis Browns, drużyny Major Leauge of Baseball ... hot-dog'a, bo o nim mowa, zamówiłem po części za sprawą mojej obsesji … tak, wydało się, uwielbiam parówki. Każdy ma jakieś jeb***cie ;) Bułeczka jak w burgerze tylko kształt ją odróżniał od swojej pszennej siostry. W środku dwie duże parówki, wspominana wcześniej pekińska z warzywami, wszystko okraszone amerykańskim duetem musztardy i ketchupu, posypanym prażoną cebulką. Poprawny hot-dog i tyle. Po jego zjedzeniu mam już ochotę tylko i wyłącznie na … deser :) Zanim o nim, słowami podsumowania należy napisać, iż „Dinner House” to przykład miejsca, gdzie można zjeść dobre jedzenie typu „fast food” za bardzo przyzwoite pieniądze. Na burgera będę wracał systematycznie, a i Was do tego zachęcam gorąco. Wróćmy do deseru … postanowiłem, że stanie się nim „Wiśnia w piwie”, czyli regionalny specjał Warmii, teraz trochę prywaty … polecam każdemu to piwko z małego olsztyńskiego Browaru „Kormoran”, z naturalnym sokiem z wiśni, jednym słowem … pycha ;)

Po deserze ruszam na dalsze zwiedzanie ...  

czwartek, 23 maja 2013

“INKA Bar Mleczny” - ul. Sobieskiego 2



Znalazłem się chyba w raju :D … Ozorki wołowe w sosie musztardowo – chrzanowym, marchewka duszona z zielonym groszkiem i kompocik, tak wygląda raj :D A było to tak … Czwartek, pora obiadowa, a Nas dopadł mały głód. Tak bestia męczyła, że postanowiliśmy pójść do jedynego w Oświęcimu … Baru Mlecznego. „Inka”, bo o niej, mowa istnieje tak długo, że najstarsi górole nie pamiętają. A że bliżej Nam do Inki niż do sklepu po Danio, wyruszyliśmy do niepowtarzalnego miejsca, gdzie można jeszcze usłyszeć od Pani bufetowej - „leniwe raz i kompot”.Widniejące menu na ścianie przyciąga wieloma ciekawymi propozycjami. Mnie zachęcił barszczyk ukraiński na pierwsze danie, a na drugie ozór wołowy w sosie musztardowo-chrzanowym, którego nie jadłem ze sto lat, a do tego marchewka duszona z zielonym groszkiem, a Sare kluski na parze z sosem waniliowym. Bierzemy kompociki i siadamy, ale tylko na dosłownie dwie sekundki, bo Nasze zamówienie już jest. Jedzonko jest super, barszczyk bardzo smaczny tylko koloru można by się czepić, ale pamiętajmy, że to bar mleczny, ozór rozpływa się w ustach, a sos jest pyszny, po prostu pyszny. Świeże ziemniaki z wody, które w karcie ma może kilka restauracji w Oświęcimiu oraz do tego duszona marchewka z zielonym groszkiem, która przywodzi na myśl smaki dzieciństwa i co najważnejsze jest smaczna. Kluski na parze jak u Babci, sprężyste oraz miękkie z delikatnym sosem waniliowym bardzo smakowały Sarze, a że były cztery duże sztuki na porcję to także ja się załapałem na jedną :D Wyskość rachunku za to co zjedliśmy okazuję się po prostu śmiesznie niska. A że wiedzieliśmy, iż kolacji też nie będzie Nam się chciało robić, to na wynos wzieliśmy racuchy z kawałkami jabłek dla mie i naleśniki z serem dla Sary. Specjały na wynos okazały się równie dobre co reszta, naleśniki bardzo fajne (serka trochę mało ;), ale racuchy drożdżowe to po prostu rewelacja, wyrośnięte, pulchne i pięknie pachnące. To była wizyta z bardzo dużym przymróżeniem oka, ale zarazem pewnego rodzaju wskazówką dla innych restauracji … gotujcie to co potraficie najlepiej, a nie to co nakazują trendy i pamiętajcie żeby gotować dla innych tak, jak byście gotowali dla siebie i swoich bliskich … z sercem.

Ciekawe gdzie teraz ? Sam nie wiem ...





środa, 15 maja 2013

“TAWERNA Pizza & Pasta” - ul. Olszewskiego 46 b



To była wizyta wielu kontrastów ... sprzecznych odczuć i wrażeń. Dosyć pochmurne i deszczowe, późne środowe popołudnie, postanowiliśmy spędzić w Restauracji Tawerna – Pizza & Pasta. Pierwsza rzecz jaka się rzucała w oczy, gdy tylko dotarliśmy na miejsce to nie zwykły urok tego obiektu, atmosfera małej włoskiej restauracyjki w połączeniu z nowoczesnym design daje bardzo miłe dla oka połącznie. Bardzo ładny wystrój, wszędzie panujący porządek oraz czystość zachęcają do wejścia do środka … Tak też czynimi. Siadamy, od razu dostajemy karty menu … bardzo schludne i przejrzyste. Na początek zamawiamy napoje, lany Żywiec z sokiem dla Sary oraz rzecz, która mnie bardzo mile zaskoczyła, a mianowicie lany Żywiec Porter, którego w Oświęcimiu szukać na darmo … dla mnie. Piwka dobre, odpowiednio schłodzone, gazowane. Żywiec Sary nalany na Naszych oczach, natomiast mój Porter przyszedł razem z Panią kelnerką już nalany do kufla z zaplecza, co wydaje się być zabiegiem nie na miejscu, ale że był odpowiednio podany i smaczny zaniechałem dalszych pytań. Wybieramy dalej, tym razem coś do jedzenia. Ja zostaje przy rzeczach płynnych więc zamawiam zupę krem z zapiekanego czosnku, natomiast Sara zamawia Tagliatelle z bakłażanem i wieprzowymi kuleczkami w sosie pomidorowo-bakłażanowym. Pani kelnerka z uśmiechem na twarzy przyjmuje zamówienie i upewnia się czy chcemy dostać posiłki w tym samym czasie. Zostawia nam jedno menu, ponieważ wiemy, że na tym nie poprzestaniemy i napewno coś jeszcze zamówimy. Oczekiwanie na posiłek umila Nam bardzo przyjemna muzyka, może nie koniecznie pasująca do klimatu lokalu, ale nie można mieć wszystkiego ;) Druga Pani kelnerka zjada sobie za barem kolacje (pewnie chce Nam zaostrzyć apetyt , dlatego zjada ją na Naszych oczach zamiast na zapleczu), a następnie jak doradza Nam ostatnimi czasy Antonio Banderas w popularnej reklamie, zaczyna namiętnie żuć gumę w celu obniżenia pH w ustach :D Po krótkim czasie oczekiwania dostajemy posiłki. Zupa krem jest przepyszna, jedna z lepszych jakie jadłem, ale ze względu na intensywność smaku tylko dla wielbicieli czosnku, grzanki dobre, kilka strugów parmezanu, główka bazyli … pyszna i ładna. Makaron Sary to już całkiem inna bajka, nie ma nic wspólnego z terminem “al dente”, restauracja bazująca na kuchni włoskiej z kupnym makaronem to też jakaś pomyłka. Kuleczki wieprzowe bardzo smaczne, ale jak smaczne tak i bardzo rzadko spotykane na talerzu. Sos poprawny oraz smaczny … pomidorowy, bo smaku bakłażana to raczej ciężko się tam doszukiwać. Sam bakłażan dobry, kosteczka nierozgotowana, mięsista, ale mogło by go tak jak kuleczek być więcej. Co NAJWAŻNIEJSZE, ugotowany makaron dodajemy do naczynia, w którym sporządzliśmy sos, mieszamy przed podaniem aby makaron wchłonął cały smak z patelni czy też rondelka, oblepiając go tym samym idealnie. To był bardzo istotny błąd. Dodajmy, że “parmezan” jak na rodzaj kuchni preferowanej w tym lokalu, mógł by być choćby trochę lepszy, na tyle dobry żeby się “nie ciągnął” jak Gouda ;) Zjadamy, ja ze smakiem, Sara z mniejszym ;) Teraz zamawiamy pizze, z wołowiną, salami, czerwoną cebulą i papryczkami Jalapeño. Czekając na nią przeglądam menu znajdując interesującą rzecz, a mianowicie “paluszki z krabów”, ale o tym później ;) Przychodzi pizza z Panią kelnerką, jak się okazuje jest ona opętana, oczywiście pizza to ona jest opętana, opętana dobrym smakiem :) Ciasto jest przepyszne, stosunek masy ciasta do ilości dodatków idealny, a także same dodatki są bardzo dobre. Zjadamy ją do ostatniego okruszka. Chwilka odpoczynku po pizzy owocuje rzutem oka na ubikacje, które są czyste i schludne. Można było też zaobserwować oburzonych konsumentów, którzy narzekali na brak obsługi (My narzekać na tą kwestię nie możemy). Po małej sieście czas na deser, dla Sary Tiramisu a dla mnie … no właśnie, dla mnie sałatka Napoli, w której to widniały wspominane wcześniej przeze mnie “paluszki z kraba”. Po chwilce dostajemy to co zamówiliśmy. W sumie to ciężko stwierdzić, czy jest to to co zamówiliśmy, a czemu ? … A więc tak, Tiramisu to polski krewny oryginalnego kuzyna z Włoch, nie ma z nim nic wspólnego, ale skłamałbym gdybym powiedział, że jest niesmaczny. Lekki, puszysty ale czemu nazwany Tiramisu ? CZEMU ? Chyba kogoś poniosło. Sałatka to taki żarcik, “paluszki z kraba” to jak już pewnie większość z Was się domyśliła to paluszki “surimi”, które koło kraba to nawet nigdy nie leżały :D Półtorej sztuki pokrojone w małe kawałeczki i opanierowane … fajny pomysł na przyrządzenie tego specyfiku, ale na tym plusy tej sałatki się kończą :( Reszta to cała masa kapusty pekińskiej, troche pomidora oraz kukurydzy i sosy. Winegret, którego nie znalazłem, sos 1000 wysp, który jest niegodzien tej nazwy, bo nie ma nic wspólnego z sosem stworzonym przez Sophie LaLonde, natomiast sos biały jest … biały i nic poza tym. Estetyka talerzy to od samego początku huśtawka, zupa bardzo ładna, makaron bez szału, pizza jak pizza, to coś a'la Tiramisu ładne, ale sałatka to horror. Ciężko mi to zrozumieć. Po tej sinusoidzie smaku nadchodzi czas płacenia rachunku, prawie adekwatnego do jakości. Kończąc można by powiedzieć, że miejce ładne, z klimatem, ale nazwę lepiej zmienić na … Tawerna – Pizza & Soups. Makarony to wstyd i hańba, ale pizze zamówie jeszcze niejednokrotnie.

Kolejne miejsce, które odwiedzę będzie dla Was dużym zaskoczeniem ;)