poniedziałek, 24 czerwca 2013

“RAPSODIA” - ul. Śniadeckiego 22



A teraz przeczytacie o książkowym przykładzie jak zwykłe „Napędy do tacek” mogą położyć bardzo fajne miejsce jakim jest … „Rapsodia”. To był bardzo ładny i słoneczny dzień, więc postanowiliśmy wyjść na jakieś dobre lody. Z dzieciństwa pamiętam ogromne kolejki ludzi, które zawsze stały pod Rapsodią i oczekiwały na zwolnienie się jakiegokolwiek miejsca w środku. Postanowiłem sprawdzić, dlaczego to już przeszłość, i dlaczego teraz te kolejki stoją pod innymi lokalami. Wchodzimy, siadamy i czekamy na Panią kelnerkę, czekamy, czekamy … piętnaście minut później również czekamy. Postanowiłem iść po karty sam, a tam cztery Panie w najlepsze pochłonięte rozmową stoją i się śmieją aż mi głupio, że im kurwa przeszkodziłem. Siadamy i wybieramy, na początek jakąś pizze i coś do picia. Jak się okazuje pozycji pizz jest wiele, ale różnią się jedynie nazwami i zazwyczaj jednym, w porywach dwoma składnikami. Poza całą masą deserów, pizz i wszelakiego rodzaju napojów, w menu jest kilka rodzajów naleśników i sałatek.W końcu ze względu na moją obsesję wybieramy dużą pizze Viennese, na której prócz sosu pomidorowego i sera jest szynka oraz moja ulubiona, pyszna i smaczna … parówka ;) Ja jako dodatek na jednej połówce biorę kiszoną kapustę. Do picia sok porzeczkowy dla Sary i Pepsi z dużą ilością lodu dla mnie. O dziwo zjawia się Pani, która jeszcze przed chwilką była taka „zajęta”. Zamawiamy ... napoje pojawiają się szybko, ale chwilka … zamówiłem Pepsi z dużą ilością lodu, a nie lód z mniejszą zawartośćią Pepsi. Pani siedząca obok również zamówiła Pepsi i dostała w tej samej szklance co ja, mimo że u mnie ilość lodu stanowiła prawie połowę pojemności szklanki. Nie skomentowałem tego, ponieważ uważam, że to na tyle słabe zachowanie, że kurwa szkoda słów. Pewnie nie mają większych szklanek, do których z powodzeniem można wlać Pepsi o pojemności dwustu piędziesięciu mililitrów i zasypać ją lodem. Przychodzi pizza razem z Panią obsługującą. No cóż, jeżeli to jest duża pizza to małą serwuje się tam chyba na podstawkach pod filiżanki. Jest może wbrew temu co pisze w menu mała, ale ciasto jest bardzo smaczne. Dodatków mogło by być więcej, bo jest ich bardzo, bardzo mało. Plusem było niewątpliwie podanie noży do pizzy, a także suszonego oregano i ostrej oliwy jako dodatków. Jedząc stwierdzamy, iż wszechobecne sztuczne kwiaty o dziwo są w dobrym guście, a układ lóż pozwala każdemu z gości na odrobinę prywatności. Taras, ogródek czy jak by nie nazwać miejsca, które znajduję się przed lokalem, jest miejscem ładnym i ciekawym wizualnie, ale zarazem też takim, które nie pozwala na prywatność za pośrednictwem ludzi przechodzących tuż obok i zaglądających w talerze gości. Wspomniane wcześniej loże są wiekowe i troszkę to niestety po nich widać jednak z drugiej strony sądzę, że przy niewielkim nakładzie finansowym można by nadać temu lokalowi fantastyczny urok lat czterdzistych, dwudziestego wieku w stylu Pin-up, a tak mamy na chwilę obecną lokal, który z racji wielu, wielu lat istnienia stał się oldschoolowy, ale w średnim stylu. No cóż … zjadamy tą zakąske w postaci bardzo smacznej pizzy, a po dłuższej chwili doczekujemy się nawet obsługi, która zabrała brudne talerze. Zaczynamy wybierać deser. Jest ich jak już pisałem wiele, wiele i jeszcze raz … o wiele za dużo ! Niektóre nie różnią się od siebie prawie niczym, tak samo jak w wypadku pizz. A że karty menu są dwie, jedna stara, jedna widać, że nowa, pozycje się powtarzają w obu kartach, niektóre desery w ogóle nie są opisane tylko wycenione, a jak się tu czegoś o nich dowiedzieć kiedy obsługi kelnerskiej brak. Ani jednej na tyle ciekawej pozycji, która mogłaby uchodzić za firmową i niepowtarzalną, dostępną tylko tu … Końcem końców idzie jebla dostać zanim człowiek coś wybierze … Koszmar !!! A do tego ze stolika obok już od jakiś trzydziestu minut patrzą się na Nas brudne pucharki, których nie ma kto pozbierać. Ale w końcu, obserwowani przez Naszych nowych szklanych przyjaciół wybieramy, dla Sary Tiramisu, a ja biorę deser, przy którym nie widnieje żaden opis prócz nazwy … Flipper. Czekamy na Panią, z którą ostatnio przyszła pizza, ale po około dwudziestu minutach rezygnuję z czekania i z pianą toczącą się mi z pyska idę do baru, gdzie zastaję ją w podobnych okolicznościach jak za pierwszym razem. Zamawiam i wracam, bo jeszcze chwila i mógłbym powiedzieć o słowo za dużo … To już kurwa przesada. Na szczęście bardzo miła muzyka przez cały czas próbuje zatuszować nie wiem czy to głupotę czy bezszczelność tej Pani. Przychodzą desery, niestety z tą Panią. Co się okazuje … Tiramisu jest przepyszne, jedno z lepszych jakie jadłem. Na bazie serka mascarpone, biszkoptów nasączonych mocnym naparem kawowym, wszystko podane w pucharku i posypane obficie kakao. Brakowało jedynie dobrego Amaretto !
A mój Flipper to sok grapefruitowy o konsystencji czegoś na pograniczu sorbetu a silnie zmrożonej cieczy, na górze widnieje bita śmietana z syfonu, a nie na szczęcie ta ze sprayu. Na wierzchu sos cyrynowy niestety kupny. Cały urok Flippera polegał na tym, iż mimo że nienawidzę soku grapefruitowego to w tym wypadku stopień zmrożenia był tak duży, że zabił gorycz, której tak nienawidzę w grapefruitach. Prosty, smaczny i orzeźwiający. Zjedliśmy, skorzystaliśmy z ubikacji (zarówno damska jak i męska była czysta i przyzwoita), Nasi szklani przyjaciele zniknęli, ale w zamian pojawili się nowi, Ci przy Naszym stoliku, a że przez kolejne dwadzieścia minut rozmowa z nimi Nam się nie kleiła po raz kolejny, ale na szczęscie ostatni już poszedłem do Pani aby zapłacić. Ceny w stosunku do przede wszystkim ilości jedzenia serwowanego są dosłownie, w niektórych przypadkach kosmiczne. Nie wiem czy to kwestia bycia skąpym, głupim czy obojętnym, ale jak można z tak obleganego miejsca zrobić miejsce, gdzie obsługują tacy ludzie, a co gorsza podają bardzo smaczne jedzenie, jedzenie którego nie są nawet godni nosić. Szkoda, będzie mi brakowało tego pysznego tiramisu … i połączenia parówek oraz kapusty kiszonej na tym pysznym cieście ;)

poniedziałek, 17 czerwca 2013

“PROMYK Jadłodajnia & Catering” - ul. Bema 11



Środek tygodnia. Wstaliśmy bardzo późno i wybraliśmy się na spacer. W drodze powrotnej dostrzegliśmy „Promyk” nadzieji, że może jeszcze w tym mieście domowe dobre jedzenie to nie rzadkość na wagę złota. Naszym oczom ukazało się zapomniane całkowicie przeze mnie miejsce jakim jest „Promyk – Jadłodajnia & Catering”. Postanowiliśmy wejść i zobaczyć co to za miejsce. Lokal mieści się w piwnicy budynku sąsiadującym z posterunkiem policji w Oświęcimiu. Wchodzimy i jesteśmy bardzo mile zaskoczeni, w środku jest bardzo, bardzo czysto, ładnie i przytulnie jak na lokal będący jadłodajnią. Zachęceni atmosferą postanawiamy coś zjeść. Karta jest bardzo krótka, kilka dań obiadowych i dosyć duży wybór jeżeli chodzi o pizze. Końcem końców Sara zamawia placki po węgiersku, a ja gołąbki w sosie pomidorowym. Udaję się w stronę baru aby zamówić jedzonko i jak się okazuje placki po węgiersku, które zamówiła Sara są dziś „daniem dnia” i są serwowane wraz z zupą w zestawie (szkoda, że nigdzie na obiekcie nie widnieje co jest „daniem dnia”). Zamawiam, do tego duża Coca-Cola i płacę śmiesznie niski rachunek. Siadam a po chwilce bardzo miła Pani bufetowa, która też pełniła funkcję kucharki przynosi zupkę, a że Sara nie chce zupy zjadam ją ja. Jest to zupa jarzynowa, bardzo smaczna, na rosołku, dobrze doprawiona tylko makaron jest lekko rozgotowany, lepiej jakby Panie z kuchni przechowywały go w osobnym naczyniu a nie w zupie ;) Zjadam, odnoszę talerz, a Pani bufetowa pyta czy placki podać już czy razem z gołąbkami. Proszę o podanie obu dań naraz. W oczekiwaniu na dania rozglądam się po sali … a tu takie miłe zaskoczenie w postaci świeżych kwiatów na stołach. Goździki, bo goździki ale bardzo ładne i świeże, niestety serwetniki troszkę straszą ;) Popijamy Cole, słuchając Robina Thicke i jego „Blurred Lines” ;) a tu nagle zjawiają się dania, placki okazują się przepyszne i chrupiące, sos do nich jest bardzo smaczny (mógłby być troszkę bardziej zredukowany i gęstszy co ułatwiło by jego jedzenie, ale to taka drobna uwaga ;). Na wierzchu znajduje się troszkę kwaśnej śmietany i odrobina suszonego koperku którego nie znoszę :D Gołąbki są rewelacyjne, farsz ryżowo-mięsny zrobiony jest w niezłych proporcjach, kapusta niejest rozgotowana ani twarda, wręcz idealna, a sos trzyma poziom dania i również jest bardzo smaczny, słodkawy, taki jaki lubię. Porcję są bardzo duże, zjadamy i postanawiamy iść na jakiś deser … Na deser udajemy się do mojego ulubionego sklepu, gdzie asortyment ciekawych i rzadko dostępnych piw jest ogromny. A że pogoda była bardzo ładna postanowiliśmy zakupić nasze „desery” i udać się z nimi na spacerek :) Sare skusiła „Perła Winter” z Browarów Lubelskich, czyli połączenie lekko goryczkowego piwa z naturalnym sokiem z czarnego bzu, a całość wzbogacona jest aromatem dzikiej róży. Ja natomiast wybrałem „Cannabia Beer” … no cóż jasne piwo z zapachem, który po paru minutach od otwarcia robi się lekko „trawiasty”. Ale jest to według mnie obcy smak wprowadzony przebiegle do piwa, który z pewnością odniósł zamierzony skutek marketingowy ;) Dla kolekcjonerów pozycja obowiązkowa. Po piwku i małej sjeście postanowiliśmy wrócić na „prawdziwy deser” do Promyka co jak się okazało również nie było błędem. Siadamy przy tym samym stoliku, zagladamy do karty i wszystko staje się jasne. Sara jak tylko zobaczyła wyraz „nutella” w menu zaświeciły się jej oczy i decyzja zapadła … naleśniki, w Promyku jeden serwuje się z nutellą, jeden z dżemem i jeden z serem. Ja biorę pyzy z mięsem, a do tego duszoną marchewkę :D Czekając na posiłki udaję się do ubikacji, która z pewnością do najpiękniejszych nie należy, ale jest w niej bardzo czysto. Po chwilce, Sara dostaje naleśniki, a ja … marchewkę bo na pyzy muszę jeszczę chilkę poczekać. Naleśniki są bardzo ładne wizualnie wręcz piękne, jeden ma w sobie waniliowy serek homogenizowany, jeden dżem truskawkowy a jeden tak uwielbianą przez Sarę, nutellę :) Ciasto jest bez dodatku cukru czyli taki książkowy przykład ciasta naleśnikowego. Dostaję pyzy i nie wierzę w to co widzę ! Pięć dużych pyz okraszonych smażoną cebulką. Stosunek farszu mięsnego do ciasta jest powalający. Farsz, którego jest tak dużo jest pyszny, a ciasto idealne, to najlepsze pyzy z mięsem na świecie ! Marchewka trzyma wysoki poziom pyz i jest bardzo smaczna. Oczywiście rachunek za te pyszności był niezwykle niski.

Może to jest plan dla ludzi, którym marzy się lokal o charakterze gastronomicznym, po co porywać się z motyką na słońce i robić coś na wzór restauracji, która stricte nigdy się nią niestanie skoro można mieć jadłodajnie, bistro lub nawet bar mleczny ze smacznym jedzeniem, które przyciągnie tłumy. Ale w każdym z tych miejsc są potrzebni ludzie … ludzie którzy gotują z sercem !!!

 

środa, 12 czerwca 2013

“MEKSYKAŃSKA” - ul. Śniadeckiego 24



To był prawdziwy Meksyk ! … W dobrym czy złym tego słowa znaczeniu ocenicie sami podczas czytania. Jak już zapewne Wiecie na cel obraliśmy „Restaurację Meksykańską”, którą odwiedzimy w poszerzonym składzie. Rola eksperta w dziedzinie drinków przypadła mojemu kumplowi … Maciej Marwicz, bo o nim mowa poza zaszczytną rolą mojego kumpla, pełni też rolę kelnera w jednej z najsmaczniejszych restauracji w Oświęcimiu (wcześniej długo pracował jako barman w najlepszym klubie muzycznym w Naszym mieście, jego pasją jest bartending co może potwierdzić ukończony kurs barmański drugiego stopnia). Jako że też uwielbiam bartending, który jest moją drugą pasją myślę, że Nasze opinie na temat koktajli serwowanych w niektórych lokalach pomogą Wam wybrać miejsce, gdzie można pójść na dobrego drina ze swoją drugą połówką lub też bandą swoich kumpli ;). Na pewno kojarzycie go jako „Pana Kelnera” z wcześniej opisywanej Restauracji „Teatralna”. Ponieważ Meksyk to kraj słynący z kultury picia tequili, a jak tequila to drinki na jej bazie, których nie brakuje nie mogło też zabraknąć Macieja. Niedziela, pora obiadowa, spotykamy się pod Oświęcimskim Centrum Kultury, bo właśnie w jego budynku mieści się Restauracja „Meksykańska”. Po chwilce rozmowy wchodzimy do środka i … gdzie ten kurwa Meksyk ? Na sali go nie ma, więc postanowiliśmy poszukać go w menu. Po dłuższej chwili oczekiwania na Panią kelnerkę wreszcie się zjawia … i pyta co podać, a że My przed przyjściem do lokalu nie nauczyliśmy się menu na pamięć, prosimy na początek o karty ;) Po otrzymaniu ich zaczynamy wybierać. Okazuję się, że dania meksykańskie to zaledwie jakieś pięć procent całej karty …. żenada, reszta to kuchnia całego świata z mocnymi włosko-polskimi korzeniami ! Ale wyszukaliśmy coś meksykańskiego i zaczynamy zamawiać … i znowu faux pas, zamawiamy nazwami nie wiedząc, iż w tym lokalu zamawia się numerkami (nie nadarmo w karcie widnieje napis: zapewniamy pełny profesjonalizm) :D .Więc zamawiamy kolejno na początek 3.03, 4.02 i 4.04, czyli pieczywo zapiekane z guacamole dla Sary, dla Macieja tacos z grillowaną polędwiczką wieprzową … ja również biorę tacos, ale z mieloną wołowiną, do picia Margarite dla Sary, a dla Nas kolejeczkę tequili „Olmeca Gold”. Po pewnym czasie przychodzi druga Pani kelnerka i informuje, że wystąpił problem w postaci braku pomarańczy … ale mają cynamon, co wiąże się tylko z jednym, tequili nie będzie (pocieszamy się faktem, że chociaż wiedziały z czym podaje się złotą tequile). Żadna z trzech kelnerek nie raczyła pójść do oddalonego o pięćdziesiąt metrów Tesco po tą nieszczęsną pomarańczę. Nasz błąd, trzeba było wziąć ze sobą ;) Godzimy się z okrutnym losem zgotowanym przez meksykańskich bogów pomarańczy i zastanawiamy się jakie drinki zamówić. W międzyczasie, kiedy dokonujemy tego trudnego wyboru zostaje dostarczona po dłuższym czasie oczekiwania Margarita Sary. Gdy zobaczyłem to coś odebrało mi mowę, a Maciej prawie odebrał sobie życie poprzez zatłuczenie się własnymi japonkami. Podsumowując wypowiedz Macieja na temat domniemanej Margarity:
Zamiast w schłodzonym kieliszku koktajlowym drink podany został w szklance typu „long drink”, jakimś cudem miał kolor czerwony, który ciężko uzyskać z połączenia srebrnej tequili, likieru typu triple sec i soku z limonki. Jak się potem okazało Panie pracujące na barze nie miały w asortymencie likieru, więc zastąpiły go bez pytania grenadyną. Ukradkiem spróbowany drink okazał się tak mocny że najwidoczniej Panie pomyślały iż Sara jest alkoholiczką … Brawa dla Pań za wiarę w siebie, że są ponad Międzynarodowy Związek Barmanów i mogą miksować koktajle standardowe wedle własnego uznania. A crusta z soli, która powinna być obecna na krewędzi kieliszka ? Nie macie soli czy co ? SŁABO - to słowo, które te Panie powinny uznać za komplement. SZOK”.
Dochodzimy do siebie po tym szokującym widoku, a ja proszę Panią kelnerkę do stolika i każę zabrać jej tego drinka, bo to jakiś chyba żart, ale taki w najgorszym wydaniu. Ogólnie jakiekolwiek zasady kelnerskie dla Pań tam pracujących są jedną wielką zagadką. Rezygnujemy z dalszych popisów miksologii w wykonaniu Pań z baru, zamawiam asekuracyjnie dla siebie i Sary Desperadosa, a Maciej postanawia nie zamawiać w tym lokalu nic alkoholowego i bierze Sprite'a. Dostajemy piwa, jednakże ich sposób podania jest dla Nas tym samym czym Antygona dla Sofoklesa, cytryna w półplasterkach podana osobno … szkoda słów, zestaw „zrób sobie sam, ale zapłać za obsługę kelnerską”. W oczekiwaniu na przystawki przygrywa nam jakże meksykańskie radio RMF FM, a napięcie buduje lekko sypiący się sufit, który wygląda jak by miał za chwilkę na Nas spocząć :D Po „zaledwie” czterdziestu minutach !!! dostajemy Nasze zamówienie. Tacos jest z mąki pszennej a nie kukurydzianej, obróbki cieplnej jaką jest smażenie w głębokim tłuszczu to te tortille nie widziały, jest to po prostu takie burrito tylko złożone w trójkąt. Podane zostają z ketchupem, sosem czosnkowym i dwoma surówkami :D Surówki w ilości dwunastu gram łącznie charakteryzują się niebywałą równowagą smaku, surówka z białej kapusty jest mało smaczna, ale wilgotna natomiast surówka z kapusty czerwonej jest dobra, ale sucha jak wspominana w zapowiedzi tego posta Pustynia Sonora ;) W moim tacos farsz jest przyzwoity, mimo to brakuje chodźby charakterystycznego dla tej kuchni kuminu, ale też bardziej przyziemnych przypraw jak sól. Maciej ma więcej szczęścia, jego farsz z grilowaną polędwiczką wieprzową jest odrobinkę lepszy, ale czy ta tonąca w sosie polędwiczka widziała grill to już otwarty temat do polemiki. Sara rozgniewała meksykańskie bóstwa faktem, iż nie ubrała wychodząc z domu sombrera i ma za swoje! Jej zamówione zapiekane pieczywo z guacamole przemienione zostaje przez nich w zapiekane pieczywo z farszem boczkowo-cebulowo-pomidorowym ze śladowymi ilościami awokado :D Sara nie znosi boczku, który pełni w tym farszu rolę dominującą, więc zjadamy swoje tacos, poprawiamy pieczywem Sary, a Ona nadal … siedzi głodna (warto zaznaczyć, że farsz sam w sobie był smaczny tylko nie miał nic wspólnego z guacamole, więc po co go tak kurwa nazywać ?). Namawiam Ją aby zamówiła sobie 7.05, yyyyyyy, to znaczy chili con carne ;), daje to efekty i Sara je zamawia. Maciej na danie główne bierze tortille z kurczakiem, a ja po traumie związanej z tacos długo się wacham czy dalej zamawiać, ale głod bierze górę i zamawiam burrito z kurczakiem. Jak zawsze mam rację. Zamówienie chili con carne, które ten lokal serwuje z ryżem jest strzałem w dziesiątke. Samo chili con carne jest pyszne, lekko pikantne, dobrze doprawione, ryż jest świeży i zrobiony na półsypko, całość serwowana jest z kwaśną śmietaną i posiekanym awokado skropionym lekko sokiem z cytryny. PYCHA !!! Na szczęscie porcja jest duża i Sara nie zjada wszystkiego ... wiecie co to oznacza ? :D Po długim czasie oczekiwania Maciej dostaje tortille, która jest całkiem niezła, lekko chrupka z wierzchu, w środku świeży kurczak, ser żółty, smaczny sos czosnkowy, kapusta pekińska, kukurydza, fasola i dwie już opisywane surówki ;). Tylko czy aby na pewno jest ona meksykańska ? No właśnie !!! Ja na burrito czekałem tak długo, że poprosiłem o zapakownie go na wynos. Prosimy o rachunek, który momentami jest bardzo adekwatny do jakości, a momentami przyprawia o drżenie ręki sięgającej po portfel. Przed wyjściem Sara korzysta z ubikacji, która poziomem jest zbliżona do reszty lokalu, czyli „szału nie ma”. Płacimy i wychodzimy, w domu okazuję się, że moje burrito to taka trochę inaczej zwinięta tortilla, ale z bonusem w postaci tarych buraczków, które towarzyszą naszemu sławnemu i wszechobecnemu już duetowi surówek. W tym lokalu tacos, burrito i tortilla to generalnie to samo danie różniące się tylko sposobem zwinięcia, taki polski Meksyk z nutą standardów rodem z przytułku dla bezdomnych. A chili con carne to najsmaczniejszy wypadek przy pracy jaki w życiu jadłem.

Na dziś to tyle. Myślę, że następny post również powstanie przy wsparciu Macieja i jego subiektywnych opini … zobaczymy ;) Miło otaczać się ludźmi, którzy mają w życiu pasję !!!
Dobra, dość tych ckliwości i czas ruszać do … a gdzie ? niech to na razie pozostanie niespodzianką :)



środa, 5 czerwca 2013

“EUROPA Taste & Flavour” - ul. Śniadeckiego 20



Każdy z Nas popełnia błędy, ale ja przeszedłem sam siebie … Sobota popołudniu, jesteśmy z Sarą po lekkim obiedzie, więc kolację postanowiliśmy zjeść troszkę wcześniej niż zazwyczaj. Zmierzamy w kierunku miejsca, gdzie wiele lat temu znajdował się najbardziej popularny drink bar w Oświęcimiu, drink bar „Kosmos” … a teraz mamy Restaurację „Europa”. Jeżeli nazwa jest adekwatna do kontynentu na którym żyję, to jutro wyjeżdzam do Afryki, zapytacie czemu ? Zacznę od początku. Tuż przed wejściem do wcześniej wspomnianej restauracji „Europa”, wita Nas miły Pan z imprezy odwbywającej się w środku na jednej z sal mówiąc, że lokal nie jest zarezerwowany i możemy zjeść. Na tym pozytywne wrażenia się kończą. Wchodzimy i pytamy Panią kelnerkę, bufetową, kasjerkę ?(sam nie wiem jak ją nazwać),czy restauracja posiada kartę menu. Okazuję się, że jest tylko i wyłącznie jedzenie na wage. Nie zniecheca Nas to i zaraz po wzięciu podgrzanego talerza, co jest dużym plusem, zaczynamy wybierać rzeczy, które staną się naszą strawą. Należy zaznaczyć, iż jedzenie jest wyeksponowane poniżej krytyki, ale głód i chęć napisania posta dla Was sprawia, że przymykamy na to oczy i nakładamy kolejno na talerze … Ja biorę fileta panierowanego, na którym znajduję się świeża, kolorowa papryka, cebula, przesmażone pieczarki, a wszystko to jest zapieczone pod warstwa żółtego sera, do tego zapiekane ziemniaki, tarte buraczki i na próbę dwa dosyć duże pierogi, jak się potem okaże są to pierogi z kapustą i pieczarkami. Jak się już domyśliliście jedzenie wystawione w bufecie nie jest opisane i w niektórych przypadkach człowiek wybierając czuje się jak w kultowym programie z Zygmuntem Chajzerem „Idź na całość”. To też wybierając pewne rzeczy można się poczuć jak by człowiek wygrał głownego bohatera tego programu – Zonka. Wracając do tematu … Sara natomiast wybiera gołąbka faszerowanego mięsem i ryżem w sosie pomidorowym oraz tak jak ja ziemniaki zapiekane. Kładziemy jedzenie na wagę, Pani (kelnerka – potem wyjaśni się czemu słowo „kelnerka” jest w nawiasie) skrupulatnie oblicza cenę, domawiamy Redds'a o smaku malinowym dla Sary i Radlera z Warki dla Mnie (zazwyczaj zamawiam Radlera robionego tradycyjnie, ale ze względu na brak jakiegokolwiek piwa lanego i moje domysły, iż Pani która tak świetnie zna się na obsłudze wagi może nie wiedzieć jak się go robi, dlatego biorę „gotowca” ;) Pani pyta czy przelać do kufli, Nasza odpowiedź jest pozytywna, niestety oba piwka lądują w kuflach na Żywca, ale jakoś zaskoczeniem nazwać tego nie mogę. Płacę za wszystko nadwyraz przyzwoity rachunek, bierzemy jedzenie, piwka i siadamy przy stoliku, który stał chyba na polu z dwa lata, na szczęście blat przykryty jest dwoma brudnymi serwetkami :D Stół ozdabiają świeże kwiaty, jednak ktoś zapominał ich podlewać od tygodnia, a całość oświetla nam kinkiet, w którego kloszu leży cała wataha martwych owadów :D Obcując z naturą w postaci grzyba na ścianie i kilku sztucznych listków przypiętych pinezkami tu i ówdzie … ogólnie wystrój jest troszkę dziwny i psychodeliczny, rodem z filmów Tima Burtona w wersji Pana Ryśka z Bobrowników Górnych, ale cóż...zaczynamy jeść. Niestety mimo fajnego ciepłego talerza, jedzenie szybko przestaje mieć odpowiednią temperaturę … za szybko. Filet trochę suchawy, ale dzięki dodatkom, które są na górze łatwiej go zjeść, ziemniaki zapiekane, smaczne ale mało chrupkie, buraczki zdecydowanie najlepsze w tym zestawieniu, a pierogi jak już wspominałem są duże, jednakże większość masy stanowi niezbyt cienkie ciasto, natomiast farsz jest całkiem przyzwoity. Gołąbek jest poprawny,lecz nie powala na kolana, zwłaszcza stosunek mięsa do ryżu pozostawia wiele do życzenia. Jedząc zauważamy kartki rozkładane przez Pani obsługującą wagę, które informują, że od godziny 18.00 można zamówić kilka pozycji z kuchni … krokieta, gołąbka, schabowego i jeszcze parę potraw. Zjadamy dosyć szybko, ponieważ ze względu na temperaturę dań nie mamy innego wyjścia ;) Popijając piwka słuchamy radia i muzyki z sali obok, co przyprawia Nas prawie o rozdwojenie jaźni, ale że jak szaleć to szaleć to nie wiele brakowało abym uruchomił grającą szafę, co dało bym nam potrójną melodię brzmiącą pewnie jak coś na pograniczu Crust punku z wokalem Adama Małysza. Kończąc tą wielce wątpliwą ucztę zwracamy uwagę na stół przygotowany obok Nas na jakąś imprezkę, który o dziwo wygląda bardzo przyzwoicie, jak by był przyniesiony już z pełnym nakryciem z jakieś innej restauracji. I co ważne … obsługa kelnerska w tym lokalu tyczy się tylko imprez i rezerwacji, ludzie którzy przychodzą jeść obiad są niższej kategorii i im obsługa się nie należy, to też przy swoich talerzach po posiłku siedzieliśmy aż do samego końca. Teraz wiecie dlaczego są to Panie „chyba” kelnerki, nie wspominając o ich wyglądzie („obrzygane” buty jednej z Pań śnią mi się po nocach). Bardzo Was lubię Drodzy Czytelnicy, więc widoku ani zapachu jaki zastałem w toalecie Wam nie opiszę … w damskiej było podobno odrobinkę lepiej. „Europa”, bo palce mi wykrzywia gdy piszę „Restauracja Europa” na pewno na to miano nie zasługuję, a dopisek który figuruje pod nazwą, „taste & flavour” jest grubą przesadą, proponuję zmienić na „mushrooms & bugs”. Ale przeżyliśmy i to jest najważniejsze … i to wszystko dla Was ;)

Ciekawe czy następna wizyta będzie pozbawiona smaku jak Pustynia Sonora wody, czy też pełna dobrego smaku i zapachu tequili … Wiecie już o czym mowa ? :)

niedziela, 2 czerwca 2013

Kolejny wielki sukces na koncie - Wyróżnienie za całokształt w kategorii "seniorzy" zdobyty podczas III edycji festiwalu "Smak Pstrąga w Pieninach !!!


... i pamiętajcie, miarą prawdziwego sukcesu jest umiejętność cieszenia się ze zwycięstwa osoby na to zasługującej a nie ze swojego.


Jeszcze raz WIELKIE GRATULACJĘ Łukasz !!!

... a Wam Dziękuję za wsparcie i miłe słowa !!! :)

sobota, 1 czerwca 2013

“IZMIR KEBAP Oryginalny Turecki Kebap” - ul. Dąbrowskiego 8 a



Po obejściu już prawie całego Oświęcimia z odpowiednim zaopatrzeniem w „płyny”, abym nie uległ odwodnieniu … (to był bardzo słoneczny dzień), przypomniałem sobie, że trzeba jeszcze zjeść kolację. Postanowiłem udać się po nią do nowo otwartego miejsca o dzwięcznej nazwie „Izmir Kebap” z zachęcającym dopiskiem – oryginalny turecki kebap. Wchodzę i znów mój nos jest w siódmym niebie, nie czuć swądu starej frytury i nieumytego grilla tylko subtelną woń mieszanki przypraw, na punkcie której mam świra … garam masala. Na kuchni jest czysto, wręcz sterylnie a wszystko okraszone jest bardzo klimatyczną muzyką rodem z tureckich knajpek. Postanowiłem wziąć na wynos coś dla siebie i dla powoli wracającej w domowe zacisze, Sary. Dla Sary wybieram szaszłyka drobiowego, ale okazuję się, że już się skończyły … chyba się skończyły. Niezwykle uprzejmy Pan pochodzenia tureckiego wyjaśnia mi, dlaczego nie ma szaszłyków, ale szczerze mało z tego rozumiem ;) Jego tłumaczenia wspiera Pani sprzedająca za ladą z takim uśmiechem na twarzy, że w ogóle nie przeszkadza mi już brak tego szaszłyka ;) Wybieram dalej, a ten niezwykle trudny proces (ponieważ wybór jest duży) ułatwia mi wcześniej wspominany Pan, częstując mnie mieszanką piekącej się na ruszcie cielęciny i mięsa indyczego. Mięso jest świetnie doprawione z wyraźnym smakiem i aromatem kuminu, przyprawy która jest uprawiana w Turcji na dużą skalę. W końcu wybieram dla siebie danie typu dürüm döner, czyli Lahmacun'a który wiadomo, że będzie wersją ''fast food”, bo prawdziwego wypieka się w kamiennym piecu, jednak jestem to w stanie przeżyć biorąc pod uwagę fakt iż w środku znajdzie się to smaczne mięso oraz sos czosnkowy. Dla Sary biorę kubełek pełny mięsa (którego już nie mogę zachwalać, ponieważ robię to już od kliku dobrych zdań) z frytkami, gdyż Sara jak przystało na prawdziwego mięsożercę, sałatek, sosów i tym podobnych rzeczy nie jada prawie w ogóle :) Płacę bardzo miły dla portfela rachunek, żegnany bardzo uprzejmie przez Pana i Panią, którzy mnie obsługiwali. Wychodzę udając się w stronę domu. Niestety do tego „prawie” oryginalnego tureckiego posiłku nie miałem możności nabycia Ayran'u, czyli popularnego tureckiego napoju wytwarzanego z jogurtu i wody, postanawiam zakupić coś równie orzeźwiającego a jest to … „Śliwka w piwie”, czyli … tak, zgadliście – regionalny specjał Warmii. Połączenie piwa jasnego z naturalnym sokiem z owoców śliwki odmiany Węgierka Łowicka: Węgierka Zwykła i Mirabelka. Sara wraca z rodzinnych stron i siadamy do Naszej orientalnej kolacji ;) Lahmacun jest bardzo smaczny a i kubełek nie odstaje smakiem, bo w końcu to prawie to samo, delikatny smak śliwek osładza wieczerzę, która okazuję się być bardzo dobrą. No cóż, końcem końców to najlepsze mięso „typu” kebab jakie jadłem. Dzień uznaję za udany, a potwierdzą to moje kubki smakowe. Współczuję tylko Sarze, że musiała jeść te wspaniałości z Biedronki, ale z drugiej strony dzięki zjedzeniu tej kiełbaski wie jak smakuje mięso z psa, a na mnie to doświadczenie jeszcze czeka :D

… i od razu żeby nie było … parówki się nie liczą :D

Gorąco pozdrawiam czytelników mojego bloga, DZIĘKI za wsparcie :)

A teraz do starego, nieistniejącego już „Drink Baru - Kosmos”, wiecie o czym mowa ?

 “DINNER HOUSE Fast Food” - ul. Obozowa 45



Słowo „spontaniczność” nabrało nowego znaczenia :D A zaczęło się faktem, że Sara dostała zaproszenie na spotkanie klasowe w Osieku (Osiek – dla niewtajemniczonych to wieś w okolicach Naszego cudownego miasta z wyczuwalną wonią starych PGR-ów :), a że nie kopną mnie zaszczyt bycia tam jako osoba towarzysząca … taki charkter imprezy, ale co ja ''blokers” mogę wiedzieć o imprezach klasowych. Nigdy nie uczestniczyłem w tak owej, we wsi słynącej z najpiękniejszego i najbardziej niepotrzebnego ronda w powiecie i mam nadzieję … że tak pozostanie :D Postanowiłem czas ten wykorzystać na „zwiedzenie” Oświęcimia … a przy okazji może znaleźć jakieś ciekawe miejsce, o którym mógłbym Wam coś napisać. Jako iż nie miałem weny tego dnia gotować, ponieważ wyszedłem z założenia, że ja zjem na pewno na mieście, a u Sary na wsi na pewno będzie coś swojskiego i zdrowego – i jak się okazało poźniej było … kiełbacha z Biedronki :D Swoją podróż zacząłem w okolicach mojej szkoły średniej, gdzie znajduję się „Dinner House”, miejsce o którym słyszałem kilka dobrych opinii, ciężko określić co to jest. Obiekt, w którym mieści się kuchnia, asortyment sprzedawany przez małe okienko jest dosyć mały, natomiast na dowóz tych rzeczy jest zdecydowanie o wiele więcej. Pierwsze co rzuca się w „nos” to bardzo miły zapach, wręcz przyciągający do tego miejsca już z daleka. Sam obiekt piękny, a nawet ładny nie jest, natomiast przez okienko widać, że na kuchni jest niebywale czysto co zachęca mnie już w stu procentach do złożenia zamówienia. Pozycje standardowe z kilkoma wyjątkami, które mnie do siebie przekonały. Podchodzę do okienka, gdzie wita mnie starsza Pani z wyrazem twarzy a'la Gordon Ramsay, zamawiam Chickenburgera w chrupiącej panierce w rozmiarze XXL, a że jestem naprawdę głodny to na dalszą podróż biorę na wynos Hot-Dog'a XXL. Pani z posępną miną ostrzega mnie, że będzie trzeba czekać około 20 minut. Mam dużo czasu więc mówię, że nie stanowi to dla mnie problemu. Wtedy jak przystało na Gordona Ramsay'a na twarzy Pani kucharki pojawia się subtelny uśmiech … subtelny abym nie pomyślał, że jest dla mnie miła ;) W oczekiwaniu na strawę pojawia się starszy Pan, który jest tak miły dla ludzi oczekujących na zamówienia, tłumacząc im dlaczego realizacja ich tyle trwa. Razem z Panią tworzą duet rodem z noweli Roberta Louisa Stevensona, „Dr Jekyll & Mr Hyde” :)
Po około 15 minutach dostaję burgera … Nawet jak przystało na takiego ateistę jak ja, chce się krzyknąć, „Jezu, istniejesz”! Mięsko w burgerze to prawdziwy filet z kurczaka opanierowany w płatakch kukurydzianych, a nie pies zmielony z budą i kawałkiem konia. W środku świeża kapusta pekińska z warzywami: czerwoną cebulą, zielonym ogórkiem, startą marchewką. Do tego całkiem smaczny sos czosnkowy i ketchup, a wszystko w pysznej, chrupiącej lekko pszennej bułce o średnicy piłki dla szczypiornistów, przygotowanej w piecu do pizzy, a nie w kurwa mikrofali. Zjadam burgera tak szybko, iż dziwię się że zdążyłem się przyjrzeć co znajduję się wśrodku ;) Jak już wspominałem byłem bardzo głodny, więc po chwilce odpakowywuję „danię” rozsławione na stadionie baseballowym, przez Niemca, Chrisa von de Ahe, ówczesnego właściciela St. Louis Browns, drużyny Major Leauge of Baseball ... hot-dog'a, bo o nim mowa, zamówiłem po części za sprawą mojej obsesji … tak, wydało się, uwielbiam parówki. Każdy ma jakieś jeb***cie ;) Bułeczka jak w burgerze tylko kształt ją odróżniał od swojej pszennej siostry. W środku dwie duże parówki, wspominana wcześniej pekińska z warzywami, wszystko okraszone amerykańskim duetem musztardy i ketchupu, posypanym prażoną cebulką. Poprawny hot-dog i tyle. Po jego zjedzeniu mam już ochotę tylko i wyłącznie na … deser :) Zanim o nim, słowami podsumowania należy napisać, iż „Dinner House” to przykład miejsca, gdzie można zjeść dobre jedzenie typu „fast food” za bardzo przyzwoite pieniądze. Na burgera będę wracał systematycznie, a i Was do tego zachęcam gorąco. Wróćmy do deseru … postanowiłem, że stanie się nim „Wiśnia w piwie”, czyli regionalny specjał Warmii, teraz trochę prywaty … polecam każdemu to piwko z małego olsztyńskiego Browaru „Kormoran”, z naturalnym sokiem z wiśni, jednym słowem … pycha ;)

Po deserze ruszam na dalsze zwiedzanie ...