wtorek, 30 kwietnia 2013

 “ARKADIA Pub & Resto” - ul. Zaborska 40



Już po … niestety czy na szczęście ocenicie sami po przeczytaniu tego co dla Was przygotowałem. Kilka dni temu, kiedy to z samego rana jechałem do Krakowa na szkolenie u tamtejszych szefów kuchni, w tym Adama Chrząstowskiego z restauracji “Ancora”, moją uwagę przykuł plakat z lekko szokującym mnie nagłówkiem ''Wielka reaktywacja starego RED HOUSA” (ciekawa odmiana słowa 'HOUSE', najwidoczniej języka angielskiego ktoś tu się uczył z tekstów piosenek zespołu Weekend). Nie było by w tym nic dziwnego dla mnie, gdyby nie fakt ze Restauracje “RED HOUSE” własnoręcznie, po raz ostatni zamknąłem z ówczesnym właścicielem prawie dwa lata temu. Mariusz Kapała, o którym mowa jest moim dobrym Przyjacielem i raczej wspomniał by mi, że planuje powtórne otwarcie lokalu biorąc pod uwage, że widzieliśmy się parę dni wcześniej :) … Po kilku telefonach okazało się, że po prostu obecna właścicileka użyła takiego skrótu myśliowego, pisząc ''reaktywacja'' zamiast ''otwarcie restauracji w miejscu gdzie mieścił się niegdyś RED HOUSE”, słowo ''reaktywacja'' jest ładnym słowem więc wszystko jasne :D Drobnym szczegółem pozostaje fakt ,iż Mariusz odebrał tego dnia więcej telefonów od stałych klientów “RH”, niż nowa właścicielka odbierze kiedykolwiek za swojej kadencji w tym budynku. Swoją drogą, czy Wam też stwierdzenie ''...zagra DJ z wielką pompą ...” wydaje się śmieszne ?... ale może to kolejny skrót myśliowy, którego nie dane mi rozumieć :D Ale przejdzimy do sedna. 

Pierwszą restauracją, którą odwiedzilem dla Was wraz z moją Dziewczyną Sarą, była Restauracja “ARKADIA” z chwytliwym dopiskiem Pub & Resto. Niedziela, popołudnie, słoneczna pogoda, ptaki śpiewają, dzieci radośnie bawią się koło swoich domów, a My zmierzamy ku budynkowi, w którym niegdyś mieściła się Restauracja “RED HOUSE”, miejsce w Polsce gdzie stawiałem swoje pierwsze kroki jako Szef Kuchni (teraz już wiecie skąd cudzysłów przy słowie „pierwsza” we wstępie). Wokół nie zaciekawie, przewracający się płot, artystyczny nieład wśród roślinności na skalniaku, piaskownica lub krater po meteorze, ciężko ocenić co to tak naprawdę jest :D Możliwe, że ogrodnik zachorował. Wchodzimy, wita nas Pani (chyba) kelnerka i korniki. Po wybraniu stolika zacząłem poszukiwania wieszaka aby powiesić kurtkę. Pytając Panią keln... to znaczy Panią, która Nas witała o to gdzie się znajduje usłyszalem, że „dostał nóg”, no cóż wyszukany i zabawny żart sprawił, iż poczułem się jak … lepiej pozostawie to bez komentarza. Siadamy i dostajemy kartę menu. Gdyby nie napis „Menu” na pierwszej stronie pewnie pomyślałbym, że jakiś gimnazjalista zostawił swoje zadanie domowe w skoroszycie, dostajemy ale … jedną kartę na dwie osoby, pewnie żeby było bardziej romantycznie. Na początek zamawiamy Desperadosa Red. Po chwili Pani przynosi Nam przelane do kufli piwa, a jak wiadomo Desperadosa podaje się w butelce z niedokońca wyfiletowaną cząstką cytryny lub limonki, a w przypadku wersji Red z tak samo przygotowanym grapefruitem. Chwilka rozmowy, Pani przeprasza i życie toczy się dalej ;) W wyborze dań towarzyszy Nam świetnie brzmiący zespół … zespół korników, które są nie do zniesienia (korniki się wytruwa a nie zakleja się zrobionych przez nich otworów sylikonem) przeplatający się z miarowym lecz nierytmicznym dzwiękiem stukotu obcasów Pani, która Nas witała. W tle korników i obcasów słychać lekko muzykę, wręcz w ogóle. W niezręcznej ciszy z Naszymi zaprzyjaźnionymi już kornikami wybieramy jedzonko. Dziewczyna wybiera tradycyjnego kotleta De Volaille, a ja pieczonego indyka z jajkiem sadzonym (ryzykownie bo z menu niedało się wyczytać czy będzie to pierś, skrzydło czy pierzasty kuper) i do tego zestaw surówek. Oczekując na posiłek udałem się do toalety. Wchodzę i nagle zauważam, że czas zatrzymał się tu w roku 2011. Uchwyt na ręczniki, który został zepsuty tydzień przed zamknięciem RH w roku 2011, nadal pozostał w takim stanie, na kloszach lamp widnieje logo i nazwa RED HOUSE, czas zakończyć tą podróż w czasie i wrócić do stołu. Po bardzo przyzwoitym czasie oczekiwania, dania podaje Nam Pan (chyba) kelner, ciężko stwierdzić, bo ubiór personelu niewskazywał na pełniona funkcję, a umiejętności pozostawiały jeszcze więcej do życzenia. No więc tak: mój pieczony indyk okazuje się panierowanym indykiem smażonym w głębokim tłuszczu. Nikt nie jest mi wstanie wytłumaczyć czemu tak się stało, więc muszę jakoś to przeżyć … wracam do smażonej wersji indyka i oceniam go na całkiem soczystego, ale ciężko żeby coś z głębokiego tłuszczu było inne. Jajko sadzone smaczne, nieprzesuszone. De Volaille Sary jeden z brzydszych wizualnie jakie widziałem mimo to smaczny, masełko wypłynęło, ale tuż za nim pojawił się koperek :( … Zielona pietruszka, właśnie ona powinna się pojawić !!! Zestaw surówek okazał się najlepszym jaki jadłem, marchewka na słodko była soczysta i przepyszna, a druga surówka wchodząca w skład zestawu na bazie sałaty masłowej i jajek na twardo to prawdziwe dzieło sztuki, lekka, smaczna i pachnąca. Po obiadku chwilka przerwy przed deserem, którą Pan podający posiłki chciał Nam umilić podgłaśniając muzykę do normalego poziomu. Niestety szczęście nie trwało długo, po około 30 sekundach przyszła Pani i ściszyła. Coż nikt nie mówił, że będzie łatwo ;) Zamawiamy deser, brak takiego działu w menu nie ułatwił Nam sprawy, ale w dziale z naleśnikami znalezliśmy coś słodkiego. Sara zamawia naleśniki z truskawkami i cukrem pudrem, które okazują się miłym zaskoczeniem, miękkie, ze świeżymi truskawkami oraz niestety z niezbyt dobrym sosem truskawkowym, który chyba zastąpił cukier puder. Ja natomiast z moim przyjacielem PECHEM zamawiamy naleśniki z czekoladą i bitką … dobrze czytacie, dobrze - “bitką”. Naleśniki polane z każdej możliwej strony kupnym i niesmacznym sosem czekoladowym. “Bitką” była chyba kupna bita śmietana w sprayu, ale tego mogę się już tylko domyślać. Jeżeli chodzi o resztę pozycji w menu to sen z powiek spędza mi “panga”, którą widziałem wśród ryb i “wieprzowina rozmaitości” widniejąca wśród dań z wieprzowiny :D Nie widziałem nigdzie w karcie rosołu, więc nasuwa mi sie pytanie na czym wszystkie zupy sa robione, wodzie ? Hmmm. Gdy już cała załoga skończyła palić przed lokalem dostaliśmy rachunek, niewygórowany jeżeli chodzi o kwotę, ale w porównaniu do jakości chyba zbyt wysoki. Tuż przed Naszym wyjściem weszło starsze małżeństwo, (stali bywalcy Naszego “RH”), którzy w pierwszej chwili Nas nie zauważyli, i zaczeli wychwalać Panu podającemu jak w “RH” nie było, super, miło, że Szef Kuchni z “RED HOUSE” teraz sprawuje władze na kuchni w ”La Rossie”. Strasznie miłe uczucie, kiedy słyszy się takie słowa … sprawiają, że człowiek czuje się spełniony w tym co robi, że godziny spędzone w pracy nie idą na marne, a ludzie wspominają Cię z uśmiechem na twarzy. Porozmawialiśmy chwilkę z tą przemiłą parą i nadszedł czas rozstania … Podsumowując, pyszne surówki, które każdemu polecam i dobre naleśniki (pod warunkiem, że nie są z sosem czekoladowym). Jeżeli chce się w karcie mieć coś z kuchni świata, to najpierw proponuję opanować kuchnię rodzimą oraz podstawy jakimi są De Volaille. Opuszczając lokal czułem, że będę tęsknił … tęsknił za kornikami :)

Kolejną Restauracją, w której mam nadzieję, że zjem coś pysznego będzie Restauracja “TEATRALNA” ...






poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Witam :) 


Kiedyś ten czas musiał nadejść. Od dziś, co pewien czas będę opisywał dla Was swoje wizyty w restauracjach z Oświęcimia, chociaż niektórzy kucharze jak i właściciele lokali na pewno będą to raczej wspominać jako nawiedzenie niż wizytę :)  
Wizyty te nie będą miały charakteru prześmiewczego (może będą odrobinkę ironiczne ;), nie będą też miały na celu pokazania jak dana restauracja wypada na tle innych. Chodzi tu o to, aby podnieść świadomość zakupu towaru jakim jest danie, a także zwrócenie uwagi na to co istotne, czyli czy restauracja jest sposobem na życie, drugim domem dla właściciela i pracowników czy rzemieślniczym punktem sprzedaży produktów, które przeszły obróbkę gastronomiczną. Posiłek zrobiony bez "serca" jest tylko pożywieniem a nie ucztą dla Naszego podniebienia, czyli tym czym powinien być. Za każdym razem będę wyrażał swoją subiektywną opinię, którą nikt nie musi się sugerować, a wszystkich którzy poczują się nią skrzywdzeni, Przepraszam ,ale nieskromnie twierdzę (z czym niektórzy mogą również się niezgodzić), że jeżeli chodzi o nasze Oświęcimskie realia to posiadam predyspozycje, które pozwalają mi na ocenianie innych. Ktoś spyta – DLACZEGO ? … W erze kiedy właściciel lokalu uważa się za wyrocznie delficką, a szef kuchni o ile w ogóle taka funkcja jest przez kogoś pełniona jest osobą anonimowa, zepchniętą w cień zaplecza kuchennego, bez kwalifikacji. Niewiele pozostaje osób, które kitel kucharski traktują jak mundur, osób które nie wstydzą się tego co robią i biora pełną odpowiedzialność za to co wychodzi z ich kuchni… DLATEGO !


Czas zacząć !!!


Jak powiedział James Joyce - "Pan Bóg stworzył jedzenie, a diabeł kucharzy".
Zobaczmy czy znajdziemy się w kulinarnym piekle, czy na polach elizejskich dobrego smaku.

Już wkrótce "pierwsza" Restauracja i pierwsza opinia …