“MEKSYKAŃSKA” - ul. Śniadeckiego 24
To był prawdziwy Meksyk !
… W dobrym czy złym tego słowa znaczeniu ocenicie sami podczas
czytania. Jak już zapewne Wiecie na cel obraliśmy „Restaurację
Meksykańską”, którą odwiedzimy w poszerzonym składzie. Rola
eksperta w dziedzinie drinków przypadła mojemu kumplowi … Maciej
Marwicz, bo o nim mowa poza zaszczytną rolą mojego kumpla, pełni
też rolę kelnera w jednej z najsmaczniejszych restauracji w
Oświęcimiu (wcześniej długo pracował jako barman w najlepszym
klubie muzycznym w Naszym mieście, jego pasją jest bartending co
może potwierdzić ukończony kurs barmański drugiego stopnia). Jako
że też uwielbiam bartending, który jest moją drugą pasją myślę,
że Nasze opinie na temat koktajli serwowanych w niektórych lokalach
pomogą Wam wybrać miejsce, gdzie można pójść na dobrego drina
ze swoją drugą połówką lub też bandą swoich kumpli ;). Na
pewno kojarzycie go jako „Pana Kelnera” z wcześniej opisywanej
Restauracji „Teatralna”. Ponieważ Meksyk to kraj słynący z
kultury picia tequili, a jak tequila to drinki na jej bazie, których
nie brakuje nie mogło też zabraknąć Macieja. Niedziela, pora
obiadowa, spotykamy się pod Oświęcimskim Centrum Kultury, bo
właśnie w jego budynku mieści się Restauracja „Meksykańska”.
Po chwilce rozmowy wchodzimy do środka i … gdzie ten kurwa Meksyk
? Na sali go nie ma, więc postanowiliśmy poszukać go w menu. Po
dłuższej chwili oczekiwania na Panią kelnerkę wreszcie się
zjawia … i pyta co podać, a że My przed przyjściem do lokalu nie
nauczyliśmy się menu na pamięć, prosimy na początek o karty ;)
Po otrzymaniu ich zaczynamy wybierać. Okazuję się, że dania
meksykańskie to zaledwie jakieś pięć procent całej karty ….
żenada, reszta to kuchnia całego świata z mocnymi włosko-polskimi
korzeniami ! Ale wyszukaliśmy coś meksykańskiego i zaczynamy
zamawiać … i znowu faux pas, zamawiamy nazwami nie wiedząc, iż w
tym lokalu zamawia się numerkami (nie nadarmo w karcie widnieje
napis: zapewniamy pełny profesjonalizm) :D .Więc zamawiamy kolejno
na początek 3.03, 4.02 i 4.04, czyli pieczywo zapiekane z guacamole
dla Sary, dla Macieja tacos z grillowaną polędwiczką wieprzową …
ja również biorę tacos, ale z mieloną wołowiną, do picia
Margarite dla Sary, a dla Nas kolejeczkę tequili „Olmeca Gold”.
Po pewnym czasie przychodzi druga Pani kelnerka i informuje, że
wystąpił problem w postaci braku pomarańczy … ale mają cynamon,
co wiąże się tylko z jednym, tequili nie będzie (pocieszamy się
faktem, że chociaż wiedziały z czym podaje się złotą tequile).
Żadna z trzech kelnerek nie raczyła pójść do oddalonego o
pięćdziesiąt metrów Tesco po tą nieszczęsną pomarańczę. Nasz
błąd, trzeba było wziąć ze sobą ;) Godzimy się z okrutnym
losem zgotowanym przez meksykańskich bogów pomarańczy i
zastanawiamy się jakie drinki zamówić. W międzyczasie, kiedy
dokonujemy tego trudnego wyboru zostaje dostarczona po dłuższym
czasie oczekiwania Margarita Sary. Gdy zobaczyłem to coś odebrało
mi mowę, a Maciej prawie odebrał sobie życie poprzez zatłuczenie
się własnymi japonkami. Podsumowując wypowiedz Macieja na temat
domniemanej Margarity:
„Zamiast w
schłodzonym kieliszku koktajlowym drink podany został w szklance
typu „long drink”, jakimś cudem miał kolor czerwony, który
ciężko uzyskać z połączenia srebrnej tequili, likieru typu
triple sec i soku z limonki. Jak się potem okazało Panie pracujące
na barze nie miały w asortymencie likieru, więc zastąpiły go bez
pytania grenadyną. Ukradkiem spróbowany drink okazał się tak
mocny że najwidoczniej Panie pomyślały iż Sara jest alkoholiczką
… Brawa dla Pań za wiarę w siebie, że są ponad Międzynarodowy
Związek Barmanów i mogą miksować koktajle standardowe wedle
własnego uznania. A crusta z soli, która powinna być obecna na
krewędzi kieliszka ? Nie macie soli czy co ? SŁABO - to słowo,
które te Panie powinny uznać za komplement. SZOK”.
Dochodzimy
do siebie po tym szokującym widoku, a ja proszę Panią kelnerkę do
stolika i każę zabrać jej tego drinka, bo to jakiś chyba żart,
ale taki w najgorszym wydaniu. Ogólnie jakiekolwiek zasady
kelnerskie dla Pań tam pracujących są jedną wielką zagadką.
Rezygnujemy z dalszych popisów miksologii w wykonaniu Pań z baru,
zamawiam asekuracyjnie dla siebie i Sary Desperadosa, a Maciej
postanawia nie zamawiać w tym lokalu nic alkoholowego i bierze
Sprite'a. Dostajemy piwa, jednakże ich sposób podania jest dla Nas
tym samym czym Antygona dla Sofoklesa, cytryna w półplasterkach
podana osobno … szkoda słów, zestaw „zrób sobie sam, ale
zapłać za obsługę kelnerską”. W oczekiwaniu na przystawki
przygrywa nam jakże meksykańskie radio RMF FM, a napięcie buduje
lekko sypiący się sufit, który wygląda jak by miał za chwilkę
na Nas spocząć :D Po „zaledwie” czterdziestu minutach !!!
dostajemy Nasze zamówienie. Tacos jest z mąki pszennej a nie
kukurydzianej, obróbki cieplnej jaką jest smażenie w głębokim
tłuszczu to te tortille nie widziały, jest to po prostu takie
burrito tylko złożone w trójkąt. Podane zostają z ketchupem,
sosem czosnkowym i dwoma surówkami :D Surówki w ilości dwunastu
gram łącznie charakteryzują się niebywałą równowagą smaku,
surówka z białej kapusty jest mało smaczna, ale wilgotna natomiast
surówka z kapusty czerwonej jest dobra, ale sucha jak wspominana w
zapowiedzi tego posta Pustynia Sonora ;) W moim tacos farsz jest
przyzwoity, mimo to brakuje chodźby charakterystycznego dla tej
kuchni kuminu, ale też bardziej przyziemnych przypraw jak sól.
Maciej ma więcej szczęścia, jego farsz z grilowaną polędwiczką
wieprzową jest odrobinkę lepszy, ale czy ta tonąca w sosie
polędwiczka widziała grill to już otwarty temat do polemiki. Sara
rozgniewała meksykańskie bóstwa faktem, iż nie ubrała wychodząc
z domu sombrera i ma za swoje! Jej zamówione zapiekane pieczywo z
guacamole przemienione zostaje przez nich w zapiekane pieczywo z
farszem boczkowo-cebulowo-pomidorowym ze śladowymi ilościami
awokado :D Sara nie znosi boczku, który pełni w tym farszu rolę
dominującą, więc zjadamy swoje tacos, poprawiamy pieczywem Sary, a
Ona nadal … siedzi głodna (warto zaznaczyć, że farsz sam w sobie
był smaczny tylko nie miał nic wspólnego z guacamole, więc po co
go tak kurwa nazywać ?). Namawiam Ją aby zamówiła sobie 7.05,
yyyyyyy, to znaczy chili con carne ;), daje to efekty i Sara je
zamawia. Maciej na danie główne bierze tortille z kurczakiem, a ja
po traumie związanej z tacos długo się wacham czy dalej zamawiać,
ale głod bierze górę i zamawiam burrito z kurczakiem. Jak zawsze
mam rację. Zamówienie chili con carne, które ten lokal serwuje z
ryżem jest strzałem w dziesiątke. Samo chili con carne jest
pyszne, lekko pikantne, dobrze doprawione, ryż jest świeży i
zrobiony na półsypko, całość serwowana jest z kwaśną śmietaną
i posiekanym awokado skropionym lekko sokiem z cytryny. PYCHA !!! Na
szczęscie porcja jest duża i Sara nie zjada wszystkiego ... wiecie
co to oznacza ? :D Po długim czasie oczekiwania Maciej dostaje
tortille, która jest całkiem niezła, lekko chrupka z wierzchu, w
środku świeży kurczak, ser żółty, smaczny sos czosnkowy,
kapusta pekińska, kukurydza, fasola i dwie już opisywane surówki
;). Tylko czy aby na pewno jest ona meksykańska ? No właśnie !!!
Ja na burrito czekałem tak długo, że poprosiłem o zapakownie go
na wynos. Prosimy o rachunek, który momentami jest bardzo adekwatny
do jakości, a momentami przyprawia o drżenie ręki sięgającej po
portfel. Przed wyjściem Sara korzysta z ubikacji, która poziomem
jest zbliżona do reszty lokalu, czyli „szału nie ma”. Płacimy
i wychodzimy, w domu okazuję się, że moje burrito to taka trochę
inaczej zwinięta tortilla, ale z bonusem w postaci tarych buraczków,
które towarzyszą naszemu sławnemu i wszechobecnemu już duetowi
surówek. W tym lokalu tacos, burrito i tortilla to generalnie to
samo danie różniące się tylko sposobem zwinięcia, taki polski
Meksyk z nutą standardów rodem z przytułku dla bezdomnych. A chili
con carne to najsmaczniejszy wypadek przy pracy jaki w życiu jadłem.
Na
dziś to tyle. Myślę, że następny post również powstanie przy
wsparciu Macieja i jego subiektywnych opini … zobaczymy ;) Miło
otaczać się ludźmi, którzy mają w życiu pasję !!!
Dobra,
dość tych ckliwości i czas ruszać do … a gdzie ? niech to na
razie pozostanie niespodzianką :)
Trafny komentarz, może dancingi i robią ale nic poza tym. Jedzenie jest nie smaczne :( Pozdrawiam Sebuś :)
OdpowiedzUsuńSuper pomysł z tym blogiem, wiem przynajmniej gdzie mogę zabrać swoją kobietę ;)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa lektura !
OdpowiedzUsuńGratulacje za odwagę :) Podziwiam ;)
OdpowiedzUsuńBardzo fajny pomysł :) Dzięki ;)
OdpowiedzUsuńCzego sie spodziewales? Meksykanskiej nawet nie trzeba komentować..;) także,podjęcie całej tej lektury było dla mnie bezsensowne.Dna sie nie komentuje,ciekawe jak Ty bys zapierdzielal jako kelner za 6 zł i miał "szefów sknerów".Oto jest pytanie;] pozdrawiam Gesslerowego-Szroma;]
OdpowiedzUsuńSłowo "Gesslerowego" było zbędne ;) No cóż, ciężko mi oceniać rozrzutność cudzych "szefów" ;) Pozdrawiam !
OdpowiedzUsuń