Sztuka kulinarna tworzona z pasją jest jak pierwsza miłość, kradnie Ci serce i każe dążyć do doskonałości ... od Ciebie zależy czy ją osiągniesz. ---------------------- "HELL'S KITCHEN - PIEKIELNA KUCHNIA" ---------------------
czwartek, 18 września 2014
P.S. - MOABURGER / REWIZYTA - Gdy po pierwszym dniu zmagań podczas
Finału Małopolskiego Festiwalu Smaku zaczął doskwierać Nam głód,
wraz z Sarą, Adamem zastępcą Szefa Kuchni w Diabelskiej Karczmie
oraz moimi dwoma uczniami, Rozalią i Krystianem postanowiliśmy udać
się do jednego z najlepszych moim zdaniem burger barów. Sara jak
zwykle jadła bułkę z mięsem, więc nawet nieistotne jaki to był
burger :D Adam i Krystian wzięli dwa MoaBurgery, w których skład
wchodziły prócz mięsa, boczek, ser edamski, burak, ananas, sałata
masłowa, pomidor, ogórek piklowy, czerwona cebula, sos pomidorowy
oraz majonez, a taka kombinacja musiała im smakować ;) Rozalia
zwana Różą wybrała Surf'n'Turf czyli mięso wołowe, grillowane
krewetki Black Tiger, majonez czosnkowy, sałata masłowa, pomidor,
czerwona cebula i majonez. A jak wiadomo gdzie spotykają się owoce
morza i dobrej jakości wołowina to musi być eksplozja smaku i tym
razem nie było inaczej, jak stwierdziła Róża. Ale to co zamówiłem
ja przeszło wszystkie granice, wybrałem Spiced Lamb, które
składało się z burgera z mięsa jagnięcego, sosu chilli,
cebulowego bhaji, miętowego jogurtu,
sałaty masłowej, pomidora, czerwonej cebuli, pomidorowego relishu i
majonezu do tego domowe frytki i majonez wasabi. Najlepsze połączenie
z możliwych. Po takiej kolacji mieliśmy siłę na kolejny dzień
zmagań podczas Festiwalu. Polecam gorąco, wysoka jakość i
genialny smak za przyjemne sumy. Niezmiennie SUPER !!!
wtorek, 9 września 2014
"ROWY"
“FAT MATT” - ul. Wydmowa 2 a
Jak śpiewa Rysiek Rynkowski, „dziewczyny lubią brąz”, więc
gdzie indziej nabawić się przypadłości jaką jest opalenizna jak nie nad Naszym
pięknym morzem ;) Ale do rzeczy, opalenizna opalenizną, ale skupmy się na
lokalach gastronomicznych, których gościem byłem i czego w ogóle nie żałuje.
Nasze wakacje spędzaliśmy w miejscowości położonej niedaleko Słupska o dźwięcznej
nazwie - Rowy :) Swoją przygodę z tym miejscem zaczęliśmy dosyć nietypowo,
ponieważ od miejsca działającego pod szyldem Fat Matt, dużej budki specjalizującej
się w burgerach. Oprócz burgerów w ofercie znajdywały się również tortille,
panini oraz sałatki. Podchodzimy i zaczynamy wybierać, Sara wybiera małego
burgera z serem, czyli zamknięte w bułce sto sześćdziesiąt gram polskiej
wołowiny, cheddar, sałata masłowa, pomidor, ogórek piklowy oraz sos burgerowy,
ale jak wiadomo Sara lubi utrudnić ludzią pracę i zamawia go, ale bez ogórka
piklowego i pomidora, a w zamian sosu burgerowego bierze ketchup ;) Ja idę na
całość i wybieram burgera o nazwie cholesterol w dużej wersji co oznacza bułkę,
której zawartość stanowi trzysta dwadzieścia gram polskiej wołowinki, bekon,
cheddar, karmelizowana cebula, sałata masłowa, pomidor i sos burgerowy. Do
mojego burgerka biorę jeszcze krążki cebulowe … jak bomba kaloryczna to przynajmniej
o atomowej mocy :) Czekając na zamówienie obserwuję i pierwsze co rzuca się w
oczy to niebywała czystość panująca na stanowiskach pracy, personel pracuje w
rękawiczkach, wszystko smażone jest na bieżąco, a nie odgrzewane. Na ladzie
pełno świeżych ziół i warzyw w tym te, które stanowią elementy składowe
sałatek, panini i całej reszty asortymentu. Właściciel ma świetny kontakt z
konsumentami, a atmosfera panująca wokół tego miejsca żywcem wyjęta jest z USA,
kiedy to stylistyka pin-up była bardziej popularna niż stara,dobra Cher :D Burgery gotowe … Obydwa idealnie
wygrillowane i zamknięte w genialnej bułce i o tyle ten Sary jest dobry, to mój
ze względu na karmelizowaną cebulę i bekon jest boski, sos burgerowy domowej
roboty na bazie majonezu, suszonych ziół i czosnku, a krążki cebulowe rumiane i
pyszne, podane ze słodko-kwaśnym sosem chili. Będąc szczerym muszę przyznać, że
mógłbym serwować je u siebie w restauracji bez chwili zawahania, a i cena jaką
zapłaciliśmy była bardzo przyjemna. Tak jak zacząłem przygodę z nadmorską
gastronomią u Fat Matt’a …
... tak i też u niego ją zakończyłem, ponieważ ostatnim
posiłkiem jaki zjadłem w Rowach był burger o kuszącej nazwie habanero :)
Wybrałem małą wersję, w której skład prócz wspomnianej genialnej bułki
wchodziła wołowinka, bekon, karmelizowana cebula, sałata masłowa, pomidor, sos
burgerowy oraz piekielnie ostry
sos habanero. No cóż … genialny burger wykończony idealną ilością sosu z
papryczek habanero pochodzących z Amazonii … radość przez łzy, które płynęły
z mych oczu z dwóch powodów … po pierwsze przez ostrość sosu, a po drugie przez
fakt, iż szybko Matt’a nie ujrzę :(
“TAWERNA TAHITI” - ul. Parkowa 2
Kolejnym miejscem, w którym przyszło się Nam stołować było miejsce o mało adekwatnej nazwie do miejscowości, a mowa mianowicie o Tawernie Tahiti. Położona praktycznie naprzeciwko Fat Matt’a tawerna ta oferuje zarówno dania regionalne, dania rybne, ale również wszechobecną pizze, dania typu fast-food, desery, napoje i tym podobne, o kilku pozycjach wolałbym jak najszybciej zapomnieć, ale samo życie, trudno ;) … Wchodzimy i mamy do wyboru studiowanie kart menu przy stoliku lub czytanie tego umieszczonego nad barem, w lokalu tym zamawia się przy barze, dostaje się numerek, a potem konsument niczym gwiazda rocka wywoływany jest przez mikrofon na scenę … yyyy … to znaczy do baru po odbiór dania :D My zachęceni kilkoma ciekawymi pozycjami, ale również niezwykle czystą i otwartą na sale kuchnią postanawiamy zostać i coś zjeść, jak się później okaże była to dobra decyzja. Przy pierwszej wizycie tam Sara zamówiła placek po węgiersku, a ja wybrałem filet z ryby maślanej w towarzystwie ziemniaków z wody, surówki z kiszonej kapusty oraz tartych buraczków. Warto wspomnieć, iż surówki i sałatki wybieramy z lady chłodniczej znajdującej się obok baru … zamawiamy jedzonko, do tego dwa lane piwa Specjal produkowane przez Browar w Elblągu. Duże dla mnie i małe z sokiem malinowym dla Sary. Zabieramy piwka i numerek zamówienia udając się do stolika, po chwili oczekiwania głos z nieba wymówił Nasz numerek, a ja pognałem do baru pełen nadziei na dobry obiad. Wróciłem do stolika z plackiem Sary i swoim uprzednio zważonym przez Panią bufetową zestawem … posiłek Sary składał się z dwóch sztuk placków ziemniaczanych smacznych, ale mało chrupiących, sos pomidorowo-paprykowy z dużą ilością mięsa wieprzowego, świeżej czerwonej i żółtej papryki oraz zielonej fasolki szparagowej. Sos smakowo bardzo dobrze doprawiony i zbalansowany, całość dopełniał kleks z kwaśnej śmietany. Zamawiając rybę zostałem zapytany jaka ma być porcja, mała, średnia czy duża i jako, że średnia oznaczała około dwustu-trzystu gram, więc właśnie na nią się zdecydowałem. Dostałem cztery duże plastry z fileta potraktowane tylko odrobiną soli, a następnie obtoczone w mące i usmażone na głębokim tłuszczu. Wszystkie rybki w tym lokalu są tak właśnie smażone … i bardzo kurwa dobrze, bez gównianych mieszanek przypraw, na świeżutkim oleju - bajka ! Do rybki świeżo gotowane ziemniaczki ( posypane suszonym koperkiem, który będzie mi się śnił po nocach - suszony koperek o tej porze roku, do genialnej ryby, no co Wy ? ), obowiązkowa cząstka cytryny oraz pyszna surówka z młodej kiszonej kapusty i bardzo smaczne tarte buraczki doprawione drobno posiekaną cebulką i cukrem. W dwóch słowach - pyszna prostota. Piwa dobrze schłodzone i nagazowane, a podkładki zabieramy sami i problem z głowy ;) Jak na standard samoobsługowego lokalu jest bardzo czysto i przyjemnie, Panie bufetowe ze względu na młody wiek są troszkę zakręcone, ale dają radę i są bardzo uprzejme :) Muzykę w lokalu stanowi składanka hitów wszechczasów, czyli od Modern Talking do Carlosa Santany nie zapominając o Elvisie Presley’u. Lokal ma swój znak rozpoznawczy znajdujący się chyba na każdym talerzu wychodzącym z kuchni tudzież baru … liść sałaty masłowej i plasterek wywiniętej pomarańczy, taki ukłon w stronę czasów PRL-u :D Doznania estetyczne żadne, ale za to jaka wartość sentymentalna :D … Pierwsza wizyta dobiega końca, a My wychodzimy pojedzeni i zadowoleni …
… po dwóch dniach wracamy i zaczynamy od dużych lanych piw Specjal w tym jednego z sokiem malinowym dla Sary. Jeżeli chodzi o piwka to bez zmian, są w porządku, ale czy zupy również spełnią Nasze oczekiwania ? Tak ! Sara zamówiła rosół z makaronem, a ja flaczki z kalmara. Rosół drobiowy, delikatny, ale bez dziwnych ulepszaczy typu kucharek i warzywko, dobry makaron, parę pływających warzyw gotowanych w tym otóż rosole … bardzo poprawny rosół, natomiast flaczki z kalmara rozjebały system. Zrobione na rosole, doprawione słodką mieloną papryką, suszonym majerankiem i czosnkiem, wkładka w postaci kalmara była ogromna … cieniutkie paseczki rozpływające się w ustach nadały zupie lekko rybnego posmaku. Idealna alternatywa tego jakże dobrze znanego dania. Po zjedzeniu zup odpoczywamy chwilkę przy piwkach ponieważ porcje były bardzo duże. Wykorzystujemy ten czas na przeglądaniu karty może troszkę nieaktualnej pod względem cen i lekko poturbowanej przez życie, ale zawsze wygodniejsze to niż stanie przy barze z głową w górze ;) Sara zamawia de volaille’a, a raczej kotleta a’la de volaille, ponieważ farsz w nim stanowi ser, pieczarki i masło lub druga kombinacja, którą wybrała Sara a mianowicie ser, szynka i masło, a do tego ziemniaki z wody. Ja biorę filet z dorsza bałtyckiego i filet z flądry bałtyckiej ( prosząc o małą porcję zarówno jednej jak i drugiej rybki ), a do tego tak jak Sara ziemniaki z wody oraz dodatkowo surówkę z białej kapusty, marchewki, selera, ananasa z puszki i majonezu. Dużo ryzykuję, ponieważ nie znoszę selera, ale okazuje się, że w tym połączeniu jest strzałem w dziesiątkę. Jest to bardzo dobra surówka, a przede wszystkim jej świeżość jest nienaganna na co wskazuje świeży kolor warzyw.
De volaille Sary jest maleńki, szynki w nim troszkę mało, a jego rozmiar wskazuje że to raczej przystawka ciepła. Dobry w smaku, ładnie uformowany i idealnie wysmażony, ale … za mały ! Ziemniaki zaś zaatakował suszony koperek :( ale są świeżutkie. Natomiast moje małe porcje są ogromne, najmniejszy filet z dorsza jaki był na kuchni zajął pół talerza, a filety z flądry były aż trzy i też filigranowe nie były. Powtórka z rozrywki … dorsz najlepszy jakiego jadłem, soczysty i świeży, z rannego połowu z resztą jak i flądra, której wyrazisty smak wskazywał na niebywałą świeżość. Ledwo pokonałem ten rybi duet, a Sara jako, że miała jeszcze troszkę miejsca na coś słodkiego w przeciwieństwie do mnie to obiadek zakończyła deserem w lokalu, o którym opowiem Wam potem, a uwierzcie jest o czym opowiadać ;) …
… trzecia, a zarazem ostatnia wizyta nastąpiła dzień przed wyjazdem z tej pięknej nadmorskiej wsi, zaczęła się od zamówienia lanego cydru Dobrońskiego o klasycznym smaku dla mnie i z dodatkiem cynamonu dla Sary, podane zostały w odpowiednim szkle i o odpowiedniej temperaturze. Ale cydr był dopiero początkiem, Naszym obiadem stają się dwie pozycje. Sara wybiera niezwykle regionalną i bardzo nadmorską … pizze PRL czyli pizze z farszem pieczarkowo-cebulowy i żółtym serem, a dodatkowo na życzenie Sary pomiędzy farszem a serem znalazła się szynka, wybrała ją w małym rozmiarze czyli o średnicy 20 centymetrów, a ja wybieram kargulenę z ziemniakami. Po chwilce oczekiwania okazuje się, że lokal ten może poszczycić się nie tylko genialnymi rybami, ale również bardzo smaczną pizzą, puszyste, lekkie i dobrze wypieczone ciasto, na którym znajdował się farsz pieczarkowo-cebulowy o bardzo wyrazistym smaku, a z szynką i serem tworzyło to bardzo proste, ale zarazem smaczne połączenie. Ja jako, że poprosiłem o średnią porcję rybki otrzymałem dwie duże tuszki karguleny, której mięso było niezwykle jędrne i soczyste, a do tego świeżutkie jak zawsze ziemniaki z moim „ukochanym” suszonym koperkiem :P Podsumowując można spokojnie stwierdzić, iż jakość w tym lokalu jest bardzo współmierna do ceny pod warunkiem, że nie przeszkadza Wam brak obsługi kelnerskie, elokwentnego personelu i dużych kotletów de volaille ;) to polecam ten lokal z pełną odpowiedzialnością !!!
“MILKSHAKE BAR” - ul. Wydmowa 2 b
Pamiętacie jak napomniałem Wam o bardzo ciekawym miejscu, do którego udała się Sara po zjedzeniu niezbyt dużego de volaille’a, tak naprawdę Nasza przygoda z tym miejscem zaczęła się troszkę wcześniej. Mowa o miejscu o bardzo amerykańskiej nazwie Milkshake Bar jest to praktycznie bliźniacza budka stojąca zaraz obok Fat Matt’a. Zanim pocieszyła się w nim Sara byliśmy tam po raz pierwszy kilka dni wcześniej. Oferta tego lokalu to głownie shake’i, których można tu znaleźć ponad siedemdziesiąt kombinacji !!! Można też zjeść tu naleśniki, gofry, mrożony jogurt i wypić kawę, ale skupmy się na genialnych shake’ach. Za pierwszym razem Sara wybrała shake’a z linii „tylko dla vipów” w dużym rozmiarze czyli o pojemności czterystu pięćdziesięciu mililitrów, a był nim Ciasteczkowy Potwór - lody śmietankowe w połączeniu z mlekiem, ciasteczkami Oreo, bitą śmietaną, polewą czekoladową, a wszystko posypane czekoladowymi M&M’s. Ja wybrałem shake’a z tej samej linii i o tej samej pojemności o nazwie Korba - lody śmietankowe w połączeniu z mlekiem, świeżymi truskawkami, krówkami, herbatnikami, polewą toffi oraz bitą śmietaną. Zamawiamy, a właściciel zabawia Nas rozmową robiąc jednocześnie bardzo sprawnie Nasze desery, generalnie załoga jest niezwykle dobrze wyszkolona i w niesamowitym tempie wykonuje zamówienia. Pierwszy raz w życiu dojadałem deser Sary, a nie Ona mój :D Ciasteczkowy Potwór pokonał Sarę, ale wykończyłem go zaraz po tym jak skończyłem z Korbą ;) Genialne desery w dobrej cenie co potwierdziła Nasza druga wizyta podczas, której sięgnęliśmy z Sarą po shake’i z linii „pogoda dla bogaczy”, a dokładniej mówiąc Sara wzięła Ferrero Rocher a ja Maxi King - główne składniki są chyba oczywiste natomiast bazą standardowo były lody śmietankowe i mleko. Tym razem obydwoje daliśmy radę tym pysznością spacerując z nimi po ciepłym piasku, oglądając piękne fale. Naszą, a właściwie Sary ostatnią wizytą była ta „po małym de volaille’u” kiedy to postanowiła zamówić z linii „pogoda dla bogaczy” tym razem małego, bo o pojemności dwustu mililitrów shake’a Rafaello, nie ma co opisywać, ta sama technika wykonania i jak zawsze stu procentowa satysfakcja ;) Myślę że tęsknota Sary za Milkshake Barem będzie równie wielka jak moja za Fat Matt’em.
“Cukiernia / Piekarnia B&M WENTA” - ul. Nadmorska 19
Ostatnim ciekawym miejscem w Rowach wartym opisania jest
niewątpliwie piekarnio-cukiernia B&M
Wenta której początki sięgają 1945 roku, co prawda w Rowach prowadzą jedynie
sklep sezonowy, ale na szczęście mieliśmy okazji zakosztować smakołyków tego
wytwórcy. Pewnego dnia po obiedzie w Tawernie Thaiti postanowiliśmy kupić kilka
pozycji słodkości z oferty tej cukierni.
Padło na torcik czekoladowy, który głównie
składał się z masy a’la ptasie mleczko o wyrazistym smaku czekolady do tego
delikatny spód z ciemnego biszkoptu, polewa czekoladowa na wierzchu oraz
wieńcząca wszystko maraska. Drugą pozycją było ciastko „smaki lata”,
serowo-budyniowa masa, a na górze owoce sezonowe powleczone cieńką warstwą
galaretki, kolejną pozycją była tartaletka z borówkami tu chyba nie trzeba się
rozpisywać – ciasto kruche, waniliowa masa budyniowa, borówki i płatki
migdałów. Takie pyszności, piękny widok z plaży oraz ukochana kobieta u boku,
czy coś więcej potrzebne jest do szczęścia ? Nie, zapewniam Was :)
“BAR POD RYBĄ” - ( Gdańsk ) ul. Piwna 61/63
Ostatniego dnia pobytu nad morzem postanowiliśmy zwiedzić Gdańsk, na pierwszy rzut oka duże turystyczne miasto, ale i tu znaleźć można niezwykle smaczne miejsca, a jednym z nich bez wątpienia jest lokal o niezrozumiałej jak na razie dla mnie nazwie Bar pod Rybą, a dlaczego niezrozumiałej ? Ponieważ w lokalu tym bez wątpienia króluje ziemniak i potrawy z tego jakże szlachetnego warzywa. Gdy już znaleźliśmy lokal na pierwszy rzut oka nic ciekawego nie wyróżniało go na tle innych, po wejściu do środka ukazał się bardzo ciekawy wystrój, ładny rustykalny barek rodem z irlandzkich pubów, na ścianach stare tabliczki adresowe, a na parapetach stare oldschoolowe butelki po napojach. Obsługa w lokalu jest częściowa, po podaniu przy barze numeru stolika i złożeniu zamówienia siadamy i czekamy aż potrawy zostaną dostarczone do stolika. Daniem popisowym w tym lokalu jest pieczony ziemniak grillowy o minimalnej wadze około trzystu pięćdziesięciu gram, który zostaje przecięty na pół, doprawiony solą i pieprzem, potraktowany delikatnie masłem i wypełniony wybraną przez Nas sałatką lub innym nadzieniem oraz polany wybranym sosem. Oprócz tego serwuje się tu również placki ziemniaczane z różnymi sosami, ryby, desery oraz zupy, które wypisane są przy barze, ponieważ codziennie w menu widnieją inne. Po szybkim zapoznaniu się z lokalem i dosyć obszernym menu idę pełen nadziei na dobry obiad do baru aby złożyć zamówienie. Sara wybrała wyjątkowo i niespodziewanie sok pomarańczowy, oraz jedną z dwóch tego dnia obecnych w menu zup, a mianowicie pomidorową z makaronem, a na drugie wspomnianego wcześniej ziemniaka „trzy sery” czyli sos serowy, ser gorgonzola i parmezan, a do tego padł wybór na sos koperkowy. Ja postawiłem na ukwaszone mleko, chłodnik z buraczków oraz to co Sara, ale z sałatką „Jaha” czyli nic innego jak szyjki rakowe smażone na maśle czosnkowym w sosie paprykowym z sałatą lodową i pietruszką, a jeżeli chodzi o sos to wybrałem kaparowy. Po chwilce pojawiają się napoje, sok jak sok podany w firmowej szklance producenta, a mleko ukwaszone bardzo smaczne i dobrze schłodzone. Następnie dostajemy zupy, pomidorowa na bazie prawdziwych zblendowanych pomidorów, a nie koncentratu do tego dobry makaron i troszkę dryfujących warzyw, generalnie bardzo dobra zupa smakująca pomidorami, a nie ketchupem. Mój chłodnik to mistrzostwo galaktyki, na bazie dobrych buraków, mocno zabielony, pełen młodej botwinki, szczypiorku, tartej rzodkiewki i zielonego ogórka, a do tego połówka jajka na twardo, po prostu pycha ! Zjadamy i czekamy na dania główne, które zjawiają się w bardzo przyzwoitym czasie mimo ogromnego obłożenia lokalu. Na talerzu ukazuje się moim oczą coś pięknego, ogromny ziemniak o cudownej żółtej barwie, a w środku jeżeli chodzi o talerz Sary znajduje się sos serowy na bazie paprykowego serka topionego i sera typu gouda do tego ser gorgonzola i parmezan, a wszystko polane sosem koperkowym na bazie jogurtu naturalnego i świeżego koperku. Super połączenie smakowe, proste ale bardzo dobre. Mój ziemniak wypełniony jest gęstą mieszanką smażonych na maśle czosnkowym szyjek rakowych zanurzonych w sosie ze świeżej czerwonej papryki o wyrazistym smaku i lekkiej ostrości, do tego sałata lodowa i duża ilość mojej ukochanej zielonej pietruszki, wszystko polane wybranym przeze mnie sosem kaparowym na bazie majonezu i jogurtu z kaparami, koperkiem i odrobiną miodu. To był zdecydowanie najlepszy ziemniak jakiego kiedykolwiek jadłem !!! Zarówna Sara jak i ja stwierdziliśmy zgodnie, że ten lokal był strzałem w dziesiątkę. Lokal ciekawy z klimatem przypominającym mi rok spędzony w Irlandii, ceny bardzo przyziemne jedynie ceny zup odrobinę za wysokie. Tylko czemu kurwa „Pod Rybą” ? Wie ktoś ? Proszę pomóżcie rozwikłać mi tą zagadkę !!!
“Cukiernia SOWA” - ( Gdańsk ) ul. Długa 13/17
Na koniec tej troszkę przydługiej lektury chciałem tylko
napomnieć o Cukierni Sowa, firma mająca ponad sto pięćdziesiąt placówek w
całej Polsce i kilka za granicami Naszego państwa. Mieliśmy szczęście trafić do
jednej z nich kupując małe co nie co na drogę powrotną, wybór był ogromny, ale
My, a raczej ja postanowiłem iść w smaki tego okresu, a dokładniej mówiąc w
smak śliwki. Dlatego porwaliśmy kawałek ciasta karaibskiego czyli ciasta
czekoladowego z orzechami włoskimi, na którym znalazły się śliwki węgierki oraz
maślana kruszonka. Kolejną pozycją było ciasto korzenne ze śliwkami i płatkami
migdałowymi, nie mogliśmy też nie zabrać ciastka czekoladowego oraz owsianego,
które były również niezwykle smaczne. A na koniec tej listy trafiło ciastko z
ciasta półfrancuskiego ze śliwkami. Wszystkie te wypieki były genialne, ale
moim faworytem zostało ciasto korzenne no ale ile ludzi tyle opinii … Spróbujcie
kiedyś sami i znajdźcie swojego faworyta ;)
środa, 20 sierpnia 2014
niedziela, 17 sierpnia 2014
"BUKOWINA TATRZAŃSKA"
“Karczma U LEŚNEGO” - ul. Kościuszki 170
Niby standardowy weekendowy wypad w góry, a towarzyszyło mu tak wiele emocji. Zaczynamy !!! Wyruszyliśmy w piątek po południu, a już po dwóch godzinkach jazdy byliśmy na miejscu, w Bukowinie Tatrzańskiej. Po wniesieniu bagażu postanowiliśmy udać się na obiad, a Naszym celem stała się Karczma u Leśnego. Z zewnątrz przyjemna drewniana chatka, która na pierwszy rzut oka nie była by w stanie pomieścić zbyt wielu osób. Wchodzimy do środka, a tu takie miłe zaskoczenie, ładny bar, wszędzie czysto i bardzo klimatycznie, na ścianach wiele okazałych poroży i wypchanego dzikiego ptactwa, które są prawdziwe i na pewno każde z nich skrywa własną historię. Siadamy przy stoliku na piętrze, bo jak się okazuje lokal jest bardzo przestronny i … spotykamy znajomą kelnerkę Dorotę, która jeszcze niedawno pracowała w jednej z karczm, których kuchnie przybliżałem Wam rok temu w poście dotyczącym Naszych wakacji. Rozmawiamy chwilkę i zabieramy się do studiowania kart menu, ładnych, ale troszkę po przejściach ;) W karcie wiele ciekawych pozycji kusi swoim urokiem, ale My decydujemy się na dwie Naszym zdaniem najciekawsze. Sara wybiera pierś z kaczki z żurawiną i pieczonym jabłkiem, a do tego frytki, ja natomiast wybieram jelenie roladki z boczkiem, a jako dodatek haluski ze skwarkami oraz duży lany Żywiec dla mnie i mały lany Żywiec z sokiem malinowym dla Sary. Najpierw po chwili zjawiają się piwka, dobrze schłodzone w odpowiednim szkle, ale niestety bez podkładek co było dosyć uporczywe, ale daliśmy radę :) Niespodzianką był fakt, iż wraz z piwkami zjawił się na Naszym stole smalec z pieczywem i ogórkami małosolnymi, był to bardzo miły gest ze strony kuchni. Jako że Sara nie jada tego typu rzeczy to wszystko jest dla mnie, po krótkiej chwili okazuje się, że to bardzo dobrze, ponieważ smalec jest genialny i jednym z lepszych jakie jadłem, pieczywo bardzo świeże i smaczne, natomiast ogórki małosolne poziomem dorównują smalcowi. Zjadam i po chwilce odpoczynku zjawiają się dania główne wraz z kolejną niespodzianką tym razem w postaci dwóch kieliszków domowej nalewki z borówek. A więc tak … pierś z kaczki bardzo fajna, chrupiąca skórka i dobry smak to jej duże zalety natomiast fakt, iż była odrobinę przeciągnięta działał na jej niekorzyść, ale akurat w tym wypadku stał się zaletą, ponieważ Sara nie przepada za osoczem na talerzu, ale … to mój blog :D Pieczone jabłko poprawnie upieczone, natomiast sos żurawinowy z dodatkiem jabłek to poezja, świetnie zbalansowany słodko-słony smak i bogaty aromat. A frytki domowej roboty co nie jest codziennością w restauracjach, a szkoda, bo te akurat były bardzo dobrze wykonane. Moje roladki z jelenia to jak się okazuje świetne danie, mięso z udźca uformowane w dwie roladki naszpikowane słoniną i owinięte w plastry boczku, podane na sosie własnym z wyraźnie wyczuwalnym jałowcem, który uwielbiam. Same roladki jak na mięso z udźca są najlepszymi jakie w życiu jadłem, ale cierpią na tą samą przypadłość co pierś z kaczki … są odrobinę przeciągnięte, ale dla ludzi z poglądami Sary na ten temat będą idealne. Pamiętajmy, iż mięso tego typu im bardziej wysmażone tym większy opór będzie stawiać Naszym zębom. Sos to eksplozja smaku i aromatu, lekko zawiesisty ze wspomnianym aromatem jałowca idealnie podkreśla smak jelenich roladek. Haluski bardzo smaczne, mięciutkie i co ważne dobrze odcedzone przed podaniem, natomiast skwarki mogły by być bardziej chrupiące i rumiane ale są poprawne. Cały posiłek idealnie podkreśla nalewka borówkowa, która jest idealnym digestifem, a jej smak będziemy jeszcze długo pamiętać. Cały pobyt umilała Nam muzyka będąca góralskimi piosenkami z akcentem muzyki disco, ale w postaci miłych dla ucha coverów, była to jedna z ciekawszych form muzyki góralskiej jaką miałem okazję słuchać w tego typu lokalu. Dostajemy bardzo adekwatny do jakości rachunek i wychodzimy z nadzieją na rychły powrót …
… na który jak się okazało nie musieliśmy długo czekać, ponieważ postanowiliśmy sobotnie przedpołudnie spędzić właśnie u Leśnego. Przywitał Nas przy stoliku bardzo mało atrakcyjny serwetnik, ale bardzo szybko to wspomnienie zatarło mocne espresso zaserwowane ze szklaneczką lodowatej wody dla mnie oraz równie dobra biała kawa z ekspresu dla Sary, obie kawki firmy MK CAFE były odpowiednio zaparzone, a że do kawki prosi się coś słodkiego to na pierwszy ogień poszły naleśniki z lodami dla Sary i śliwki na ciepło z gałką lodów dla mnie. I tak też Sara dostała dwa chrupiące naleśniki z zawartością w postaci dwóch gałek lodów czekoladowych, jednej truskawkowej i jednej waniliowej. Naleśniki poprawne może odrobinę zbyt chrupiące, natomiast lody bardzo smaczne na pewno nie z Netto ;) Do tego bita śmietana na szczęście nie ze spray’u i sos czekoladowy niestety z butelki :( Moje śliwki były genialne, lekko karmelizowane, ale niepozbawione na szczęście naturalnej kwasowości podane w smacznym wafelku wraz z gałką lodów waniliowych i bitą śmietaną. Wychodząc wiedzieliśmy jedno, będziemy tęsknić za dobrym jedzeniem i miłą obsługą zapominając o sosie czekoladowym z butelki i starym serwetniku :)
P.S. - SZYMKÓWKA / REWIZYTA - Późnym popołudniem postanowiliśmy odwiedzić mojego i
Waszego znajomego, którego niektórzy z Was mieli okazję poznać podczas III edycji Festiwalu Dobrej Kuchni w La Ro, a mowa o Szefie Kuchni z Karczmy Szymkówka, Andrzeju Bogaczu. Pogoda dopisała, a widok z tarasu jak zwykle był przepiękny. Przychodząc Sara myślała, że idziemy ze zwykłą wizytą do Andrzeja, a tak naprawdę miała to być idealnie zaplanowana ze specjalnie dla Nas przygotowanym menu kolacja z okazji … Ci co są wtajemniczeni to wiedzą z jakiej okazji, a reszcie pozostaje doczytać posta w słodkiej nieświadomości jaki ta kolacja miała charakter ;) Mogę Wam za to zdradzić co Andrzej dla Nas przygotował, a jest o czym pisać … Na początek na pięknie nakrytym stole obok ślicznej Sary i jej czerwonej róży pojawił się dwukolorowy krem, jedną połowę stanowił krem brokułowy, a drugą krem porowy całość podał z grzankami czosnkowymi. Wyśmienite połączenie, które sprawiało, że człowiek chce aby zawartość miseczki nigdy się nie skończyła. Daniem głównym był szaszłyk jagnięcy z sosem śliwkowym oraz pulpet jagnięcy wyserwowany w koszyczku z oscypka, który pełen był wyśmienitego sosu borowikowego. Do tego „piecone” ziemniaki, kasza jęczmienna z cebulką oraz zestawy surówek, w których skład wchodziła tarta marchewka zrobiona na słodko wraz z kawałkami jabłek, tarte buraczki oraz tradycyjna mizeria. Po zjedzeniu tych pyszności musieliśmy udać się popodziwiać piękne krajobrazy co było świetnym pretekstem aby zrobić sobie miejsce na deser :) Po małym spacerze i krótkiej pogawędce z Andrzejem i jego załogą przyszedł czas na deser, którym okazał się wiejski serek twarogowy z wiórkami kokosowymi i malibu, na którym kolejno pojawiła się gałka lodów waniliowych, advocaat, pyszny sorbet wiśniowy oraz mus brzoskwiniowy, a wszystko podane w ładnej szklance stanowiło idealne zakończenie wymarzonej kolacji z ukochaną. Wielki ukłon dla Andrzeja za trud i staranność jakie włożył w aranżację tej kolacji. Jedno słowo … Dziękujemy !!! …
… tak jak idealnie zakończyliśmy tamtą sobotę tak samo idealnie chcieliśmy rozpocząć dzień, w którym opuszczaliśmy Bukowiną Tatrzańską. Poniedziałek rano, a My zjawiamy się w Szymkówce na dobrą kawusie i najlepszą w tym rejonie szarlotkę na ciepło z lodami waniliowymi i sosem waniliowym. Po zjedzeniu tej pysznej bomby kalorycznej oraz pożegnaniu się z Andrzejem, całą załogą i pięknymi widokami mogliśmy wyruszyć w drogę powrotną, naładowani pozytywną energią tego cudownego miejsca zarówno na mapie gastronomicznej jak i geograficznej.
“KIEŁBACHA I KORALE” - ul. Kościuszki 100
Jako że od rana w
niedzielę walczyliśmy z drogą nad Morskie Oko, to o tyle wieczór postanowiliśmy
spędzić w bardziej cywilizowanych
warunkach, a mianowicie w Karczmie Kiełbacha i Korale, dawnej Karczmie u
Bartka, która już jakiś czas temu przeszła kuchenne rewolucje Pani
Blondyny, ulubienicy Sanepidu w Polsce :D
Lokal bardzo przyjemny dla oka o bardzo góralskim charakterze. Siadamy
dostajemy karty menu i zaczynamy czytać, nazwy to esencja góralskiej gwary, ale
zrozumiałej zarazem dla Nas turystów. Na początek bierzemy coś do picia, Sara
bierze Książęce złote pszeniczne, a ja Książęce czerwony lager niestety szybko
okazuje się, że złotego pszenicznego nie ma i Sara daje się skusić na
czerwonego lagera. Czytając nadal karty menu dostajemy swoje lagery, ale o
dziwo w kuflach na złote pszeniczne, czyżby taka mała rekompensata za jego brak
w lokalu, dziwne :( … nie wspominając o braku podkładek pod kufle :( Po chwili
namysłu dokonujemy wyboru i tak, Sara wybiera durknięte pierogi juhasa czyli
pierogi z żurawiną i jabłuszkiem na maśle opiekane podane z adwokatem i
cynamonem, ja biorę na początek coś dla smakoszy kuchni podhalańskiej,
prawdziwy rosół barani z grulami, a na drugie placek jaśnie wielmożnego pana
hrabiego czyli gulasz jagnięcy podany z moskolami, sosem czosnkowym i tartym
oscypkiem pod tą pozycją w menu widniał dopisek - zbawco panie właśnie zbója
pokonałem :) Poprosiłem Panią kelnerkę o podanie mi najpierw rosołu, a potem o jednocześnie
podanie dań głównych niestety po chwili okazało się, że się chyba nie
dogadaliśmy, ponieważ wraz z rosołem na stole pojawiły się pierogi Sary …
trudno, zaczynamy. Rosół jest genialny, mocno barani z ogromną ilością
rozpływającego się w ustach mięsa baraniego, świeżo gotowanych ziemniaków oraz
marchewki. Mistrzostwo świata ! Pierogi okazują się być bardzo dobrym połączeniem
smakowym tylko advocaat podany do tego w czystej formie był odrobinę zbyt mocny,
na pewno lepiej sprawdził by się w roli sosu, który w procesie odparowywania
pozbył by się procentów, a zachował smak idealnie uzupełniający połączenie
żurawiny, jabłka i cynamonu. Nie zapominając, że pierogi zostały podane na
prześlicznym czerwonym talerzu rodem z góralskiej chaty. Zjadamy, a ja dostaję
swoje drugie danie, a że Sara ma ochotę jeszcze coś zjeść to szybko domawia
placek po zbójnicku czyli placki z tartych gruli z gulaszem góralskim podany z
kwaśną śmietaną i oscypkiem oraz kuszącym dopiskiem - spróbuj a uwidzis ;) Ja
jem powoli, aby Sara nie jadła potem sama, ale takie pyszności jakim było moje
danie należy jeść powoli. Moskole idealne w konsystencji i smaku, a sos
czosnkowy wykonany na bazie świeżego czosnku niby taka oczywistość, a zarazem
duża rzadkość, w niektórych restauracjach. Gwiazdą tego dania bezapelacyjnie
pozostaje sos z mięciutkim do granic możliwości, a jednocześnie nie
rozgotowanym mięsem jagnięcym. Lekki sos z wyraźnie wyczuwalnym tymiankiem i
czosnkiem długo nie pozwoli o sobie zapomnieć i tak właśnie powinno być ze
zjadanymi posiłkami. Gdy byłem mniej więcej w połowie swojego dania dotarły
placki Sary, dobre w smaku, ale mało chrupiące, natomiast sos bardzo wytrawny w
smaku i niezbyt złamany słodyczą, ale smaczny, na bazie pomidorów, świeżego
czosnku i kiszonego ogórka, wkład mięsny stanowiło idealne w konsystencji mięso
wieprzowe oraz plasterki kiełbasy. Do tego duży kleks ze swojskiej kwaśnej
śmietany, który dopełniał całości smaku, ogólnie bardzo udane danie. Kończę
swoje danie i dokańczam Sary :) a następnie dopijamy piwka i prosimy o
rachunek. No cóż, co jeszcze o lokalu … robi się w nim pizze, sam fakt może nie
cieszy, ale fakt iż nie pachnie nią w całym lokalu może być już plusem
zwłaszcza dla osób, które chcąc pokosztować góralskich specjałów pachnących
jałowcem, tymiankiem i baraniną nie będą napawały się wszechobecnym zapachem
oregano i bazylii … proszę też - kupcie Pani od pizzy jakiś porządny kitel,
PROSZĘ :D Po „rewolucyjnej” kiełbasie i koralach na barze ostały się jedynie
korale, gdzie zamysł Pani z TVN-u ? No chyba błądzi gdzieś po Tatrach jak widmo
słynnego świstaka Milki ;) Ale tak całkiem poważnie, to gdyby nie licząc
niedomówienia do jakiego doszło pomiędzy mną a Panią kelnerką to obsługa godna
pochwały, czystość i urok miejsca również. Muzyka przyjemna i niemęcząca dla
ucha, ale bez większych doznań estetycznych. Dobre, a wręcz momentami znakomite
jedzenie w towarzystwie odrobinę zbyt wysokich cen. Lokal niby po „Kuchennych
Rewolucjach” ,ale chyba bardziej potraktowanych jak niezłą reklamę za
niewielkie pieniądze w dobrym czasie antenowym TVN-u, a nie jako pomysł na
siebie.
“O ... KURCZE ! Smolar” - ul. Kościuszki 141
Nie mógł bym też nie wspomnieć o bardzo ciekawym miejscu bo
zrobionym ze smakiem, może nie smakiem tego regionu ale smakiem, który trafia
do młodego pokolenia a i do Nas trafił … mowa o miejscu o zacnej nazwie O … Kurcze ! Smolar. Kiedy to późną nocą w niedzielę zgłodnieliśmy jedynym miejscem
gdzie o tej godzinie mogłem się udać, aby upolować coś dla mojej kobiety i dla
siebie było właśnie O … Kurcze ! u Smolara :D … Ubieram się i udaję się do nie
wielkiej budki specjalizującej się w kuchni typu fast-food. W ofercie widnieją
pieczone udka, chrupiące skrzydełka i polędwiczki drobiowe typu „american
crispy chicken”. Niestety o pierwszej w nocy udka już wyszły więc biorę dla
Sary skrzydełka „american crispy chicken”, a dla siebie domowego burgera, po
chwilce czekania i ustaleniu z Panią sprzedającą jaki sos wybieram do
skrzydełek (a padło na sos BBQ) dostaję zamówienie i wracam do wygłodniałej
narzeczonej :) Burger okazuje się bardzo fajną kombinacją, mięso jest
wołowo-wieprzowe , dobrze doprawione i idealnie zgrillowane do tego sałata
lodowa, pomidor, zielony ogórek, czerwona cebula, cebulka prażona i sos
czosnkowy. Skrzydełka natomiast to prawdziwe wyzwanie dla Sary, walczyła długo,
wytrwale i po same łokcie :D ale trzeba przyznać, że panierka jest genialna,
taka domowa wersja tego co możemy spotkać w KF(uck)C ;) Kończę walkę z burgerem,
który jest spory i jeszcze pomagam w walce ze skrzydełkami Sarze (bo było ich
aż dziesięć sztuk) z sosem BBQ w dłoni ;) …
… ale że po powrocie
do Oświęcimia trzeba coś zjeść na obiad to wyjeżdżając z Bukowiny zatrzymujemy
się u Smolara i porywamy dwa udka, niestety znów nie ma tych w marynacie
cynanamonowo-pikantnej, bierzemy więc dwie sztuki uprzednio leżące w
marynacie musztardowo-miodowej i ruszamy do domu. Zarówno jak i nocna kolacja
tak i obiad na wynos kosztował bardzo niewielkie pieniądze szkoda tylko, że nie
zawsze wszystko jest i że sosy są kupne ;) Zacznijcie robić sosy,
dopracujcie styl panierowania i postarajcie się zawsze mieć cały oferowany
asortyment, a będzie to bez wątpienia najlepsze jedzenie tego typu w Bukowinie,
gwarantuje :)
“SERY I WINA - sklep” - ( Rabka Zdrój / Skawa )
Ostatnim miejscem jaki chce Wam przybliżyć, ale na pewno
niemniej ciekawym jest wyjątkowy … sklep. Znajdujący się po lewej stronie jadąc
z Nowego Targu na Kraków, a dokładniej jest to Rabka Zdrój / Skawa. Drewniany
domek obok motelu, na szyldzie pisze, że oferują między innymi sery i wina, a w
środku … bajka. Bogactwo miodów pitnych, win, serów kozich, owczych i krowich,
wędlin, a także miodów i
przetworów. Zawsze gdy tamtędy przejeżdżamy to musimy wstąpić i coś kupić …
Ostatnim razem padło na kiełbasę z jelenia, słoninę orawską i akacjowy miód pitny słowackiej firmy APIMED,
tym razem był to lipowy miód pitny tej samej firmy oraz
sześciomiesięczny ser owczy. Pani sprzedająca ma niezwykłe pojęcie o
sprzedawanym towarze, zna ich specyfikę i potrafi dokładnie opisać smak, a
gdyby nadal wyobraźnia odmawiała Wam posłuszeństwa to pozwoli skosztować poszczególnych produktów. Na mojej mapie
sklep ten jest obowiązkowym punktem wypadowym. Wiedza i bogactwo smaku w jednym
miejscu, takich sklepów pozostała garstka w całej Polsce … szkoda :(
... a już niedługo poczytacie o bardzo ciekawych nadmorskich lokalach i nie tylko :)
niedziela, 3 sierpnia 2014
X Małopolski Festiwal Smaku
Już wszystkie półfinały za Nami, było ich siedem, a ja miałem przyjemność wzięcia udziału w aż pięciu. To było pięć wspaniałych niedziel pełnych dobrego smaku i świetnej zabawy. Pod tym adresem możecie pooglądać ciekawe materiały video i fotorelacje z tych imprez http://malopolskakuchnia.pl !!! W Oświęcimiu wraz z kucharką z La Ro - Rozalią, moją uczennicą, a także zastępcą Szefa Kuchni z Diabelskiej Karczmy w Kobiernicach urządziliśmy wspaniały pokaz podczas, którego przygotowaliśmy:
Na przystawkę - Cieniutkie plasterki surowego combra z sarny macerowanego w świeżym rozmarynie i lubczyku podane w towarzystwie marynowanych rydzów, gruboziarnistej soli z Wieliczki i młotkowanego czarnego pieprzu.
Unikalnymi dodatkami w tej kompozycji były grzanki z chleba pieczonego na żytnim zakwasie o aromacie siana, syrop z młodych pędów sosny a także truskawkowo-miętowa emulsja żelowa.
Natomiast daniem głównym była - Wędzona dymem czereśniowym i aromatem siana kiełbasa z sarny o farszu wzbogaconym borowikami smażonymi na maśle podana na sosie z kurek i miodu stokrotkowo-mniszkowego.
Do tego żółtko kaczego jajka zamknięte w cieście lubczykowym i wyserwowane w postaci domowego pieroga.
Całość smakowo została wzbogacona karmelizowanymi młodymi cebulkami oraz ziemią jadalną z suszonych polskich pomidorów ...
... brzmi dobrze, nie ? :) ... a teraz finał, już 23 i 24 sierpnia w Krakowie na Placu Wolnica. Zapraszam !!!
Na finale przygotujemy Deskę Małopolskich Rarytasów. Znajdą się na niej między innymi - smażony na klarowanym maśle filet z młodzika, tatar z serca sarny, suszona na wolnym powietrzu polędwica wołowa i wiele innych przysmaków ;)
A już niedługo kilka recenzji z miejsc, które odwiedziłem na zasłużonym urlopie :D
P.S. 1 - “ARKADIA Pub & Resto” - ul. Zaborska 40 - będziemy pamiętać [*] :D
P.S. 2 - “IZMIR KEBAP Oryginalny Turecki Kebap” - ul. Dąbrowskiego 8 a - będziemy pamiętać [*] :(
poniedziałek, 12 maja 2014
“YELLOW DOG - restauracja” ( Kraków ) ul. Krupnicza 9
Kraków, czy można zjeść tu coś dobrego ? Oczywiście ! Ale od początku … Środek tygodnia, a My z samego rana ruszamy do Krakowa, aby odwiedzić Naszego dobrego kumpla, którego Wy możecie znać z „Wieczorków Sushi„ w La Ro. Jako, że Damian tego dnia był w pracy to instrukcje dotyczące miejsc, w których mieliśmy się stołować dostawaliśmy telefonicznie. Pierwszym miejscem poleconym przez Damiana, do którego udaliśmy się była restauracja specjalizująca się w nowoczesnej kuchni tajskiej … „Yellow Dog”. Minimalistyczne i ładne w swej prostocie wnętrze zachęcało do wejścia. Wybieramy stolik i siadamy. Pan kelner podaje karty menu, które są tak naprawdę kawałkami papieru z prostym nadrukiem. Karty jednak idealnie pasują do wnętrza lokalu. Menu jest bardzo bogate i napisane w niezwykle ciekawy i zarazem oryginalny sposób. Przytoczę Wam dosłownie opisy pozycji, które wybraliśmy. Sara zamówiła Yellow Dog'owe naleśniczki z kaczką – tradycyjnie w Pekinie kaczki pieczone są w ceglanych piecach, opalanych drewnem śliwkowym lub z gruszy. Yellow Dog w tym przypadku stawia na technikę i używa pieca elektrycznego importowanego z Niemiec … kaczka/naleśniki/szczypiorek/ogórek/sos hoisin. Ja biorę Tom Yum – jeśli chcesz poznać smak tej słynnej zupy to tylko w Tajlandii lub Yellow Dogu … krewetki/kalmary/kafir/trawa cytrynowa/grzyby hed fang/chili/kolendra/marchew/pomidor. Niestety po chwili okazuje się, że zamówione przez Sarę naleśniczki wyszły, więc w zastępstwie zostaje wybrany Satay z kurczaka – jest robione dokładnie w ten sam sposób jak to sławne z Klubu Satay w Singapurze. Satay w Yellow Dogu to sprawa honoru ! … marynowane i grillowane mięso kurczaka/sos orzeszkowy/cebula/ogórek. Do picia Sara zamawia domową lemoniadę, a Ja chai cole, ale niestety podziela ona los naleśniczków z kaczką i chwilowo wychodzi ;) biorę więc yerbate. Pan kelner ostrzega mnie, że Tom Yum to najostrzejsza zupa w menu, ale zamawiając ją tego też się spodziewałem :) Po chwili dostajemy napoje, lemoniada smaczna i orzeźwiająca na bazie świeżego soku z cytryny i mięty podana z dużą ilością lodu. Yerbata to również ciekawy produkt, lemoniada na bazie yerby mate, delikatnie gazowana. Ciekawy i smaczny produkt, którego nie miałem okazji wcześniej pić. Mija kilka chwil i nadchodzą dania, Satay okazuje się być równie dobry jak ten, który przyrządziliśmy z Damianem kilka tygodni wcześniej w La Ro podczas „Wieczorku Tajskiego” :) Idealnie zgrillowany kurczak w postaci czterech małych szaszłyków, a do tego sos na bazie orzeszków ziemnych, słodki z nutą ostrości w tle i do tego świeży ogórek i czerwona cebula cieniutko pokrojone, których przegryzanie w trakcie jedzenia dawało uczucie łagodzenia ostrości sosu. Tom Yum natomiast to esencja tajskich smaków, bardzo pikantna a zarazem pełna aromatów. Idealna struktura zblanszowanej gorącą zupą marchewki i nieprzeciągnięte owoce morza dopełniały całości mimo, iż zjedzenie więcej niż sześciu łyżek pod rząd nie było możliwe ;) Po zjedzeniu tych pyszności przyszedł czas na desery, wszystkie pozycje były bardzo ciekawe, ale Sarę skusił czekoladowy Moelleux z chili z lodami herbacianymi – nie warto dyskutować o kwestiach oczywistych ! Mnie natomiast przekonał do siebie sernik o smaku zielonej herbaty z sosem z hibiskusa – podobnie jak inne rarytasy powstał w wyniku pomyłki. Warto zaznaczyć, że sposób podania dań jak i deserów odzwierciedlał charakter lokalu i był bardzo minimalistyczny, po prostu cieszył oko. Przychodzą desery, Moelleux wyglądał bajecznie, z wierzchu lekko ścięty a w środku płynny jak lawa. Mocno czekoladowy z lekkim pikantnym zakończeniem które idealnie łagodziły lody herbaciane domowej roboty. Sernik natomiast to najlepsza alternatywna wersja tegoż klasyka jaką kiedykolwiek jadłem, cieniutki czekoladowy spód, puszysty ser z wyraźnie wyczuwalnym smakiem herbaty Matcha, a wierzch pokryty gęstym sosem na bazie hibiskusa. Genialne połączenie, a zarazem zakończenie obiadu. Końcem końców, pyszne jedzenie w pięknej formie w towarzystwie krakowskich cen ;) ...
“MOABURGER - burger bar” ( Kraków ) ul. Mikołajska 3
… Po pysznym obiedzie i długim spacerze po pięknym Krakowie przyszedł czas na kolacje. Damian polecił Nam w tym przypadku miejsce o dźwięcznej nazwie „Moaburger”. Typowy amerykański burger bar. W środku tłoczno jak na dworcu, młodzieżowy wystrój z obłędnym żyrandolem wijącym się po całym suficie. Znajdujemy wolne miejsce i idziemy zamówić Nasze burgery. Wybór jest ogromny, wołowina, drób, jagnięcina a nawet burgery dla wegetarian, My idziemy w klasykę i tak Sara bierze burgera o nazwie The Classic + cheese czyli 200 g mięsa wołowego, sałata, pomidor, ogórek, czerwona cebula, sos pomidorowy, majonez oraz ser do wyboru (edamski, camembert, mozzarella lub pleśniowy) Sara bierze edamski. Ja biorę tak zwane w tym lokalu „wołowe wyzwanie” czyli Mammoth Burgera – 400 g mięsa wołowego, ser edamski, boczek, burak, ananas, sałata, pomidor, ogórek, czerwona cebula, sos pomidorowy i majonez. Dostajemy drewnianą łyżkę z numerkiem i siadamy do stołu. Po chwili przychodzi Pani i następuje niezwykle korzystna wymiana, Pani zabiera łyżkę, a w zamian dostajemy Nasze burgery. O ile burger Sary jest ogromny to mój jest obłędnie olbrzymi i nie do opisania. Genialna lekko chrupiąca bułka, a i reszta nie odstaje jakością. Mięso lekko różowe w środku, idealnie wysmażone (szkoda tylko, że nie można wybrać stopnia wysmażenia mięsa). Sarze bardzo smakuje i zjada wszystko, ja natomiast walczę bardzo długo ze swoją kolacją, aż w końcu wygrywam :) Najlepsze burgery w małopolsce ! Połączenie buraka i ananasa trafione w stu procentach, natomiast boczek i ser edamski jako klasyczne dodatki dopełniają całości. Wychodzimy pojedzeni z bardzo adekwatnym uszczerbkiem na zawartości portfela. Miejmy nadzieję, że burgery te nigdy nie znikną tak jak zrobiły to ptaki moa. Po kolacji spotykamy się z Damianem, który skończył już pracę i ruszamy szlakiem krakowskich pubów, ale to już inna historia :)
Trzeba przyznać, że ten wypad zainspirował mnie do stworzenia pysznego burgera, który będzie dostępny w nowej karcie La Rossy (będzie możliwość wyboru stopnia wysmażenia mięsa. ;) Zaskoczy Was również słodki klasyk, nie będzie to sernik, ponieważ tą słodkością możecie się u Nas zajadać już od kilku lat … będzie to natomiast wyśmienite ciasto czekoladowe z orzechami włoskimi serwowane z gorącymi wiśniami. Bo inspiracji należy szukać wszędzie i zawsze. Nie myląc inspiracji z bezmyślną duplikacją !
Pozdrawiam i do przeczytania wkrótce ;)
sobota, 15 lutego 2014
“DIABELSKA KARCZMA” ( Kobiernice koło Kęt ) ul. Handlowa 2
Trochę to trwało, ale jak już pisałem pora zacząć stawiać na jakość, a nie na ilość. Dzień wolny od pracy zaowocował wypadem do Kobiernic, a dokładniej mówiąc do „Diabelskiej Karczmy”. Zastępcą Szefa Kuchni jest w niej mój serdeczny przyjaciel, człowiek którego znacie z „Bitwy na Tatary”, która miejsce jakiś czas temu w La Rossie … Adam Łęcki, to o nim mowa. Wtedy walka zakończyła się remisem, może rewanż w przyszłości pokaże kto jest Mistrzem Tatara ;) Ale wracając do sedna, razem z Sarą, Adamem, żoną Adama – Julką oraz ich uroczą córeczką – Mają przyjeżdżamy na miejsce. Ciepły i swojski wygląd lokalu z zewnątrz zachęca do wejścia. Nie zapominajmy o postaci diabła w kucharskiej czapce, która stoi na dachu budynku, gwarantując nam „diabelnie” dobre jedzenie !? Zobaczmy … Wchodzimy, siadamy, a wspomnienia wracają … wspomnienia wielu mile spędzonych w tym lokalu chwil. Wystrój wnętrza również swojski z góralską nutą, która nie jednemu przypomni wakacje spędzone w Naszych pięknych Tatrach. Kominek tworzy miłą atmosferę, ale i miła Pani kelnerka również ma wkład w to aby każdy przybyły do tego miejsca gość poczuł się jak w domu … tak trochę jak na niedzielnym obiedzie u swojej świetnie gotującej, lubiącej czystość Babci ;) Kącik dla maluchów uprzyjemnia czas Majce, a Nam ten czas uprzyjemnia przeglądanie kart menu w poszukiwaniu smakołyków. Najpierw zamawiamy napoje w postaci soków i piwek oraz zupę czosnkową z grzankami i oscypkiem dla Sary i piekielną michę dla mnie. Po chwilce zjawiają się Nasze napoje wraz podkładkami, a tuż po nich zupki. Po szybkim ich spróbowaniu dochodzimy z Sarą do wniosku, że się zamienimy, tak po prostu bez konkretnego powodu :) Czosnkowa jest pyszna i kremowa, aromat świeżego czosnku w połączeniu z tartym oscypkiem zniewala, do tego grzaneczki domowej roboty dopełniające całości. Piekielna micha to pewnego rodzaju chili con carne, gęsta zupa z mielonym mięsem wieprzowym i czerwoną fasolą, lekko ostra i aromatyczna za sprawą liścia laurowego i ziela angielskiego, które uwielbiam, podana ze świeżym pieczywem. Niech meksykanie schowają się ze swoim narodowym specjałem ;) Jako że porcje były ogromne musimy zrobić sobie chwilkę przerwy przed kolejnymi daniami. Tematów do rozmów nie brakuje, ponieważ ze względu na obowiązki rodzinne i zawodowe spotykamy się niestety bardzo rzadko. Po burzliwej dyskusji dotyczącej wyboru drugiego dania, jesteśmy gotowi, Maja wybiera frytki i ketchup :) … Julka bierze kotleta de volaille z frytkami i surówką z marchewki … Adam karkówkę z grilla serwowaną tu z dwoma sosami: koktajlowym i z zielonego pieprzu do tego obsmażane kulki ziemniaczane i bukiet sałat … Sara bierze polędwiczki w sosie roquefort z bukietem gotowanych warzyw i talarkami ziemniaczanymi … natomiast ja wybieram goloneczko po beskidzku z pieczywem, a do tego kapustę zasmażaną. Uzupełniamy płyny, czekamy chwilkę i dostajemy dania główne. De volaille jak można było zauważyć bardzo soczysty i niezwykle estetyczny, natomiast karkówka tak miękka i idealnie wysmażona, że przy jej krojeniu nóż obsługiwany przez Adama wchodził w nią jak w masło. Polędwiczki były genialne, plasterki dobrze wysmażonej polędwiczki w gęstym sosie na bazie sera roquefort, na każdym kawałku polędwiczki spoczywał plasterek gruszki gotowanej w czerwonym winie, która idealnie pasowała do całości. W połączeniu z warzywami i talarkami danie robiło ogromne wrażenie. Goloneczko, no cóż … lepsze niż sam robie. Przednia goleń z kością, idealnie zapeklowana i upieczona, kolor i struktura mięsa to ideał … nie do opisania. Do tego duszone w piwie warzywa. Właśnie zaśliniłem klawiaturę :) Do tego nierozłączne dodatki w postaci musztardy, chrzanu oraz pieczywa. Kapusta zasmażana również bardzo dobra o wyważonym słodko – kwaśnym smaku, który do goloneczka pasował idealnie. Porcje jak już wspominałem są naprawdę duże i dlatego też nie starcza Nam miejsca na desery, trochę szkoda, bo na pewno były by smaczne, ale obiecujemy nadrobić to podczas następnej wizyty u samego „diabła” i jego dwóch najlepszych kucharzy – Pana Janka i Adama. Nie można zapomnieć o dwóch rzeczach, po pierwsze o genialnej i pasującej do całokształtu lokalu zastawie, która robi wrażenie jak i o bardzo przyzwoitych cenach jak na tak wysoki poziom jadła. Przed wyjściem udaję się na kuchnię aby pogratulować Szefowi Kuchni, Panu Jankowi zwanemu „Wodzem” ;) i załodze genialnego obiadu, który miałem przyjemność zjeść tego popołudnia. Wychodzimy i udajemy się do Adama aby porozmawiać jeszcze chwilkę przy piwku o problemach polskiej gastronomii … jak i całego świata ;)
poniedziałek, 6 stycznia 2014
“MALINOWY LAS - restauracja” ( Nowa Wieś ) ul. Oświęcimska 85
Witam po dłuższej przerwie ... przerwie, która zaowocowała nową odsłoną Waszego ulubionego bloga ;) To właśnie dziś rozpoczynamy nowy rozdział w jego historii. Ruszamy poza granice oświęcimsko-gastronomicznego absurdu, aby opisywać tylko najciekawsze i najsmaczniejsze miejsca na kulinarnej mapie. Wraz z Sarą postaramy się zachęcić Was do odwiedzania opisywanych miejsc. Naszą przygodę zaczynamy w Nowej Wsi znajdującej się w województwie małopolskim, gmina Kęty. Tuż na samym jej początku znajduje się miejsce niezwykle ciekawe … Malinowy Las. Przyjeżdzamy, parkujemy i wchodzimy do środka. Wnętrze restauracji wypełnione jest przepięknym zapachem jedzenia, wystrój jest ciepły i niezwykle domowy. Wszechobecne białe, drewniane ornamenty okraszone pięknym malinowym kolorem z domowymi akcentami w postaci wiszących ciasteczek, które znajdziemy przy barze, na lampach, a nawet na ścianach. Lokal wręcz grzeszy czystością i porządkiem począwszy od sali, a skończywszy na toalecie. Po wybraniu stolika siadamy, a Pani kelnerka niezwłocznie zjawia się z kartami menu. Zaczynamy przeglądać karty, które okazują się być niezwykle przejrzystymi i dobrze ułożonymi. Przy poszczególnych pozycjach widnieją zdjęcia owych potraw ( może odbiegające odrobiną od rzeczywistości, ale tylko troszkę ;) Sara jako kierowca zmuszona została do zamówienia herbaty Dilmah Caramel :) a ja biorę lanego Żywca. Sara na początek bierze placki ziemniaczane „po wiedeńsku” z grillowaną piersią z kurczaka i sosem grzybowym. Ja natomiast nie mogłem się oprzeć patelni aromatycznych maślaków w kremowej śmietanie z rozmarynem i pietruszką serwowanych z gorącymi bułeczkami oraz czystej polewce czosnkowej z szynką, serem i grzankami. Pani kelnerka pyta czy najpier życzę sobie maślaki, czy może polewkę, wybieram na początek maślaki i po chwili oczekiwania dostajemy swoje zamówienie. Placki ziemniaczane chrupiące i świeże, filet soczysty a zarazem świetnie współgrający z wyśmienitym sosem grzybowym … a herbata jak herbata :) Moje piwo podane na podkładce w idealnej temperaturze, a maślaki to esencja lasu na talerzu, jedwabisty sos o głębokim smaku świeżych grzybów w towarzystwie aromatycznych ziół, a do tego cieplutkie bułeczki … genialne danie. Polewka to również miły dla podniebienia posiłek, zrobiona na solidnym wywarze z zawrotną ilością szynki, sera i domowych grzanek. Zaskoczeniem było znalezienie w polewce jajka w koszulce, które idealnie dopełniło całości idealnego smaku, a o którym nie było wzmianki w karcie menu. Po zjedzeniu tych genialnych pozycji z karty robimy sobie dłuższą przerwę aby zrobiło Nam się troszkę miejsca na kolejne dobroci z Malinowego Lasu. Obserwując podczas odpoczynku personel można śmiało stwierdzić, że wiedzą co robią i znają się na swojej pracy. Ale dość tego … wracamy do zamawiania. Tym razem Sara bierze naleśniki z wiśniami w sosie z czerwonego wina, a ja moje ukochane ozorki w sosie chrzanowym. Sara to prawdziwa szczęściara, ponieważ naleśniki to strzał w dziesiątkę, wiśnię opływają w pysznym i gęstym sosie z wyczuwalną nutą cynamonu, a i same naleśniki są zrobione z ciasta o dobrych proporcjach. Moje ozorki zostają podane z purée ziemniaczanym, które organoleptycznie ocenione wypada bardzo dobrze. Ozorki są mięciutkie i rozpływają się w ustach, natomiast sos chrzanowy posiada piękną kremową barwę i niezwykle esencjonalny smak co sprawia, że danie to można określić mianem obłędnego. Po takiej uczcie ledwo się ruszamy, ale mimo to trzeba wracać do domu, więc prosimy o rachunek, który okazuje się niezwykle miłym zaskoczeniem i wychodzimy żegnani przez miłą Panią kelnerkę, i niezwyky urok jaki roztacza się wokół tego miejsca.
Subskrybuj:
Posty (Atom)