“ARKADIA Pub & Resto” - ul. Zaborska 40
Już po … niestety czy na szczęście
ocenicie sami po przeczytaniu tego co dla Was przygotowałem. Kilka dni temu, kiedy to z samego rana
jechałem do Krakowa na szkolenie u tamtejszych szefów kuchni, w tym
Adama Chrząstowskiego z restauracji “Ancora”, moją uwagę
przykuł plakat z lekko szokującym mnie nagłówkiem ''Wielka
reaktywacja starego RED HOUSA” (ciekawa odmiana słowa 'HOUSE',
najwidoczniej języka angielskiego ktoś tu się uczył z tekstów
piosenek zespołu Weekend). Nie było by w tym nic dziwnego dla mnie,
gdyby nie fakt ze Restauracje “RED HOUSE” własnoręcznie, po raz
ostatni zamknąłem z ówczesnym właścicielem prawie dwa lata temu.
Mariusz Kapała, o którym mowa jest moim dobrym Przyjacielem i
raczej wspomniał by mi, że planuje powtórne otwarcie lokalu biorąc
pod uwage, że widzieliśmy się parę dni wcześniej :) … Po kilku
telefonach okazało się, że po prostu obecna właścicileka użyła
takiego skrótu myśliowego, pisząc ''reaktywacja'' zamiast
''otwarcie restauracji w miejscu gdzie mieścił się niegdyś RED
HOUSE”, słowo ''reaktywacja'' jest ładnym słowem więc wszystko
jasne :D Drobnym szczegółem pozostaje fakt ,iż Mariusz odebrał
tego dnia więcej telefonów od stałych klientów “RH”, niż
nowa właścicielka odbierze kiedykolwiek za swojej kadencji w tym
budynku. Swoją drogą, czy Wam też stwierdzenie ''...zagra DJ z
wielką pompą ...” wydaje się śmieszne ?... ale może to kolejny
skrót myśliowy, którego nie dane mi rozumieć :D Ale przejdzimy do
sedna.
Pierwszą restauracją, którą odwiedzilem dla Was wraz z
moją Dziewczyną Sarą, była Restauracja “ARKADIA” z chwytliwym
dopiskiem Pub & Resto. Niedziela, popołudnie, słoneczna pogoda,
ptaki śpiewają, dzieci radośnie bawią się koło swoich domów, a
My zmierzamy ku budynkowi, w którym niegdyś mieściła się
Restauracja “RED HOUSE”, miejsce w Polsce gdzie stawiałem swoje
pierwsze kroki jako Szef Kuchni (teraz już wiecie skąd cudzysłów
przy słowie „pierwsza” we wstępie). Wokół nie zaciekawie,
przewracający się płot, artystyczny nieład wśród roślinności
na skalniaku, piaskownica lub krater po meteorze, ciężko ocenić co
to tak naprawdę jest :D Możliwe, że ogrodnik zachorował.
Wchodzimy, wita nas Pani (chyba) kelnerka i korniki. Po wybraniu
stolika zacząłem poszukiwania wieszaka aby powiesić kurtkę.
Pytając Panią keln... to znaczy Panią, która Nas witała o to
gdzie się znajduje usłyszalem, że „dostał nóg”, no cóż
wyszukany i zabawny żart sprawił, iż poczułem się jak … lepiej
pozostawie to bez komentarza. Siadamy i dostajemy kartę menu. Gdyby
nie napis „Menu” na pierwszej stronie pewnie pomyślałbym, że
jakiś gimnazjalista zostawił swoje zadanie domowe w skoroszycie,
dostajemy ale … jedną kartę na dwie osoby, pewnie żeby było
bardziej romantycznie. Na początek zamawiamy Desperadosa Red. Po
chwili Pani przynosi Nam przelane do kufli piwa, a jak wiadomo
Desperadosa podaje się w butelce z niedokońca wyfiletowaną cząstką
cytryny lub limonki, a w przypadku wersji Red z tak samo
przygotowanym grapefruitem. Chwilka rozmowy, Pani przeprasza i życie
toczy się dalej ;) W wyborze dań towarzyszy Nam świetnie brzmiący
zespół … zespół korników, które są nie do zniesienia
(korniki się wytruwa a nie zakleja się zrobionych przez nich
otworów sylikonem) przeplatający się z miarowym lecz nierytmicznym
dzwiękiem stukotu obcasów Pani, która Nas witała. W tle korników
i obcasów słychać lekko muzykę, wręcz w ogóle. W niezręcznej
ciszy z Naszymi zaprzyjaźnionymi już kornikami wybieramy jedzonko.
Dziewczyna wybiera tradycyjnego kotleta De Volaille, a ja pieczonego
indyka z jajkiem sadzonym (ryzykownie bo z menu niedało się
wyczytać czy będzie to pierś, skrzydło czy pierzasty kuper) i do
tego zestaw surówek. Oczekując na posiłek udałem się do toalety.
Wchodzę i nagle zauważam, że czas zatrzymał się tu w roku 2011.
Uchwyt na ręczniki, który został zepsuty tydzień przed
zamknięciem RH w roku 2011, nadal pozostał w takim stanie, na
kloszach lamp widnieje logo i nazwa RED HOUSE, czas zakończyć tą
podróż w czasie i wrócić do stołu. Po bardzo przyzwoitym czasie
oczekiwania, dania podaje Nam Pan (chyba) kelner, ciężko
stwierdzić, bo ubiór personelu niewskazywał na pełniona funkcję,
a umiejętności pozostawiały jeszcze więcej do życzenia. No więc
tak: mój pieczony indyk okazuje się panierowanym indykiem smażonym
w głębokim tłuszczu. Nikt nie jest mi wstanie wytłumaczyć czemu
tak się stało, więc muszę jakoś to przeżyć … wracam do
smażonej wersji indyka i oceniam go na całkiem soczystego, ale
ciężko żeby coś z głębokiego tłuszczu było inne. Jajko
sadzone smaczne, nieprzesuszone. De Volaille Sary jeden z brzydszych
wizualnie jakie widziałem mimo to smaczny, masełko wypłynęło,
ale tuż za nim pojawił się koperek :( … Zielona pietruszka,
właśnie ona powinna się pojawić !!! Zestaw surówek okazał się
najlepszym jaki jadłem, marchewka na słodko była soczysta i
przepyszna, a druga surówka wchodząca w skład zestawu na bazie
sałaty masłowej i jajek na twardo to prawdziwe dzieło sztuki,
lekka, smaczna i pachnąca. Po obiadku chwilka przerwy przed deserem,
którą Pan podający posiłki chciał Nam umilić podgłaśniając
muzykę do normalego poziomu. Niestety szczęście nie trwało długo,
po około 30 sekundach przyszła Pani i ściszyła. Coż nikt nie
mówił, że będzie łatwo ;) Zamawiamy deser, brak takiego działu
w menu nie ułatwił Nam sprawy, ale w dziale z naleśnikami
znalezliśmy coś słodkiego. Sara zamawia naleśniki z truskawkami i
cukrem pudrem, które okazują się miłym zaskoczeniem, miękkie, ze
świeżymi truskawkami oraz niestety z niezbyt dobrym sosem
truskawkowym, który chyba zastąpił cukier puder. Ja natomiast z
moim przyjacielem PECHEM zamawiamy naleśniki z czekoladą i bitką
… dobrze czytacie, dobrze - “bitką”. Naleśniki polane z
każdej możliwej strony kupnym i niesmacznym sosem czekoladowym.
“Bitką” była chyba kupna bita śmietana w sprayu, ale tego mogę
się już tylko domyślać. Jeżeli chodzi o resztę pozycji w menu
to sen z powiek spędza mi “panga”, którą widziałem wśród
ryb i “wieprzowina rozmaitości” widniejąca wśród dań z
wieprzowiny :D Nie widziałem nigdzie w karcie rosołu, więc nasuwa
mi sie pytanie na czym wszystkie zupy sa robione, wodzie ? Hmmm. Gdy
już cała załoga skończyła palić przed lokalem dostaliśmy
rachunek, niewygórowany jeżeli chodzi o kwotę, ale w porównaniu do
jakości chyba zbyt wysoki. Tuż przed Naszym wyjściem weszło
starsze małżeństwo, (stali bywalcy Naszego “RH”), którzy w
pierwszej chwili Nas nie zauważyli, i zaczeli wychwalać Panu
podającemu jak w “RH” nie było, super, miło, że Szef Kuchni z
“RED HOUSE” teraz sprawuje władze na kuchni w ”La Rossie”.
Strasznie miłe uczucie, kiedy słyszy się takie słowa …
sprawiają, że człowiek czuje się spełniony w tym co robi, że
godziny spędzone w pracy nie idą na marne, a ludzie wspominają Cię
z uśmiechem na twarzy. Porozmawialiśmy chwilkę z tą przemiłą
parą i nadszedł czas rozstania … Podsumowując, pyszne surówki,
które każdemu polecam i dobre naleśniki (pod warunkiem, że nie są
z sosem czekoladowym). Jeżeli chce się w karcie mieć coś z kuchni
świata, to najpierw proponuję opanować kuchnię rodzimą oraz
podstawy jakimi są De Volaille. Opuszczając lokal czułem, że
będę tęsknił … tęsknił za kornikami :)
Kolejną Restauracją, w której mam
nadzieję, że zjem coś pysznego będzie Restauracja “TEATRALNA”
...