“DIABELSKA KARCZMA” ( Kobiernice koło Kęt ) ul. Handlowa 2
Trochę to trwało, ale jak już pisałem pora zacząć stawiać na jakość, a nie na ilość. Dzień wolny od pracy zaowocował wypadem do Kobiernic, a dokładniej mówiąc do „Diabelskiej Karczmy”. Zastępcą Szefa Kuchni jest w niej mój serdeczny przyjaciel, człowiek którego znacie z „Bitwy na Tatary”, która miejsce jakiś czas temu w La Rossie … Adam Łęcki, to o nim mowa. Wtedy walka zakończyła się remisem, może rewanż w przyszłości pokaże kto jest Mistrzem Tatara ;) Ale wracając do sedna, razem z Sarą, Adamem, żoną Adama – Julką oraz ich uroczą córeczką – Mają przyjeżdżamy na miejsce. Ciepły i swojski wygląd lokalu z zewnątrz zachęca do wejścia. Nie zapominajmy o postaci diabła w kucharskiej czapce, która stoi na dachu budynku, gwarantując nam „diabelnie” dobre jedzenie !? Zobaczmy … Wchodzimy, siadamy, a wspomnienia wracają … wspomnienia wielu mile spędzonych w tym lokalu chwil. Wystrój wnętrza również swojski z góralską nutą, która nie jednemu przypomni wakacje spędzone w Naszych pięknych Tatrach. Kominek tworzy miłą atmosferę, ale i miła Pani kelnerka również ma wkład w to aby każdy przybyły do tego miejsca gość poczuł się jak w domu … tak trochę jak na niedzielnym obiedzie u swojej świetnie gotującej, lubiącej czystość Babci ;) Kącik dla maluchów uprzyjemnia czas Majce, a Nam ten czas uprzyjemnia przeglądanie kart menu w poszukiwaniu smakołyków. Najpierw zamawiamy napoje w postaci soków i piwek oraz zupę czosnkową z grzankami i oscypkiem dla Sary i piekielną michę dla mnie. Po chwilce zjawiają się Nasze napoje wraz podkładkami, a tuż po nich zupki. Po szybkim ich spróbowaniu dochodzimy z Sarą do wniosku, że się zamienimy, tak po prostu bez konkretnego powodu :) Czosnkowa jest pyszna i kremowa, aromat świeżego czosnku w połączeniu z tartym oscypkiem zniewala, do tego grzaneczki domowej roboty dopełniające całości. Piekielna micha to pewnego rodzaju chili con carne, gęsta zupa z mielonym mięsem wieprzowym i czerwoną fasolą, lekko ostra i aromatyczna za sprawą liścia laurowego i ziela angielskiego, które uwielbiam, podana ze świeżym pieczywem. Niech meksykanie schowają się ze swoim narodowym specjałem ;) Jako że porcje były ogromne musimy zrobić sobie chwilkę przerwy przed kolejnymi daniami. Tematów do rozmów nie brakuje, ponieważ ze względu na obowiązki rodzinne i zawodowe spotykamy się niestety bardzo rzadko. Po burzliwej dyskusji dotyczącej wyboru drugiego dania, jesteśmy gotowi, Maja wybiera frytki i ketchup :) … Julka bierze kotleta de volaille z frytkami i surówką z marchewki … Adam karkówkę z grilla serwowaną tu z dwoma sosami: koktajlowym i z zielonego pieprzu do tego obsmażane kulki ziemniaczane i bukiet sałat … Sara bierze polędwiczki w sosie roquefort z bukietem gotowanych warzyw i talarkami ziemniaczanymi … natomiast ja wybieram goloneczko po beskidzku z pieczywem, a do tego kapustę zasmażaną. Uzupełniamy płyny, czekamy chwilkę i dostajemy dania główne. De volaille jak można było zauważyć bardzo soczysty i niezwykle estetyczny, natomiast karkówka tak miękka i idealnie wysmażona, że przy jej krojeniu nóż obsługiwany przez Adama wchodził w nią jak w masło. Polędwiczki były genialne, plasterki dobrze wysmażonej polędwiczki w gęstym sosie na bazie sera roquefort, na każdym kawałku polędwiczki spoczywał plasterek gruszki gotowanej w czerwonym winie, która idealnie pasowała do całości. W połączeniu z warzywami i talarkami danie robiło ogromne wrażenie. Goloneczko, no cóż … lepsze niż sam robie. Przednia goleń z kością, idealnie zapeklowana i upieczona, kolor i struktura mięsa to ideał … nie do opisania. Do tego duszone w piwie warzywa. Właśnie zaśliniłem klawiaturę :) Do tego nierozłączne dodatki w postaci musztardy, chrzanu oraz pieczywa. Kapusta zasmażana również bardzo dobra o wyważonym słodko – kwaśnym smaku, który do goloneczka pasował idealnie. Porcje jak już wspominałem są naprawdę duże i dlatego też nie starcza Nam miejsca na desery, trochę szkoda, bo na pewno były by smaczne, ale obiecujemy nadrobić to podczas następnej wizyty u samego „diabła” i jego dwóch najlepszych kucharzy – Pana Janka i Adama. Nie można zapomnieć o dwóch rzeczach, po pierwsze o genialnej i pasującej do całokształtu lokalu zastawie, która robi wrażenie jak i o bardzo przyzwoitych cenach jak na tak wysoki poziom jadła. Przed wyjściem udaję się na kuchnię aby pogratulować Szefowi Kuchni, Panu Jankowi zwanemu „Wodzem” ;) i załodze genialnego obiadu, który miałem przyjemność zjeść tego popołudnia. Wychodzimy i udajemy się do Adama aby porozmawiać jeszcze chwilkę przy piwku o problemach polskiej gastronomii … jak i całego świata ;)