"BUKOWINA TATRZAŃSKA"
“Karczma U LEŚNEGO” - ul. Kościuszki 170
Niby standardowy weekendowy wypad w góry, a towarzyszyło mu tak wiele emocji. Zaczynamy !!! Wyruszyliśmy w piątek po południu, a już po dwóch godzinkach jazdy byliśmy na miejscu, w Bukowinie Tatrzańskiej. Po wniesieniu bagażu postanowiliśmy udać się na obiad, a Naszym celem stała się Karczma u Leśnego. Z zewnątrz przyjemna drewniana chatka, która na pierwszy rzut oka nie była by w stanie pomieścić zbyt wielu osób. Wchodzimy do środka, a tu takie miłe zaskoczenie, ładny bar, wszędzie czysto i bardzo klimatycznie, na ścianach wiele okazałych poroży i wypchanego dzikiego ptactwa, które są prawdziwe i na pewno każde z nich skrywa własną historię. Siadamy przy stoliku na piętrze, bo jak się okazuje lokal jest bardzo przestronny i … spotykamy znajomą kelnerkę Dorotę, która jeszcze niedawno pracowała w jednej z karczm, których kuchnie przybliżałem Wam rok temu w poście dotyczącym Naszych wakacji. Rozmawiamy chwilkę i zabieramy się do studiowania kart menu, ładnych, ale troszkę po przejściach ;) W karcie wiele ciekawych pozycji kusi swoim urokiem, ale My decydujemy się na dwie Naszym zdaniem najciekawsze. Sara wybiera pierś z kaczki z żurawiną i pieczonym jabłkiem, a do tego frytki, ja natomiast wybieram jelenie roladki z boczkiem, a jako dodatek haluski ze skwarkami oraz duży lany Żywiec dla mnie i mały lany Żywiec z sokiem malinowym dla Sary. Najpierw po chwili zjawiają się piwka, dobrze schłodzone w odpowiednim szkle, ale niestety bez podkładek co było dosyć uporczywe, ale daliśmy radę :) Niespodzianką był fakt, iż wraz z piwkami zjawił się na Naszym stole smalec z pieczywem i ogórkami małosolnymi, był to bardzo miły gest ze strony kuchni. Jako że Sara nie jada tego typu rzeczy to wszystko jest dla mnie, po krótkiej chwili okazuje się, że to bardzo dobrze, ponieważ smalec jest genialny i jednym z lepszych jakie jadłem, pieczywo bardzo świeże i smaczne, natomiast ogórki małosolne poziomem dorównują smalcowi. Zjadam i po chwilce odpoczynku zjawiają się dania główne wraz z kolejną niespodzianką tym razem w postaci dwóch kieliszków domowej nalewki z borówek. A więc tak … pierś z kaczki bardzo fajna, chrupiąca skórka i dobry smak to jej duże zalety natomiast fakt, iż była odrobinę przeciągnięta działał na jej niekorzyść, ale akurat w tym wypadku stał się zaletą, ponieważ Sara nie przepada za osoczem na talerzu, ale … to mój blog :D Pieczone jabłko poprawnie upieczone, natomiast sos żurawinowy z dodatkiem jabłek to poezja, świetnie zbalansowany słodko-słony smak i bogaty aromat. A frytki domowej roboty co nie jest codziennością w restauracjach, a szkoda, bo te akurat były bardzo dobrze wykonane. Moje roladki z jelenia to jak się okazuje świetne danie, mięso z udźca uformowane w dwie roladki naszpikowane słoniną i owinięte w plastry boczku, podane na sosie własnym z wyraźnie wyczuwalnym jałowcem, który uwielbiam. Same roladki jak na mięso z udźca są najlepszymi jakie w życiu jadłem, ale cierpią na tą samą przypadłość co pierś z kaczki … są odrobinę przeciągnięte, ale dla ludzi z poglądami Sary na ten temat będą idealne. Pamiętajmy, iż mięso tego typu im bardziej wysmażone tym większy opór będzie stawiać Naszym zębom. Sos to eksplozja smaku i aromatu, lekko zawiesisty ze wspomnianym aromatem jałowca idealnie podkreśla smak jelenich roladek. Haluski bardzo smaczne, mięciutkie i co ważne dobrze odcedzone przed podaniem, natomiast skwarki mogły by być bardziej chrupiące i rumiane ale są poprawne. Cały posiłek idealnie podkreśla nalewka borówkowa, która jest idealnym digestifem, a jej smak będziemy jeszcze długo pamiętać. Cały pobyt umilała Nam muzyka będąca góralskimi piosenkami z akcentem muzyki disco, ale w postaci miłych dla ucha coverów, była to jedna z ciekawszych form muzyki góralskiej jaką miałem okazję słuchać w tego typu lokalu. Dostajemy bardzo adekwatny do jakości rachunek i wychodzimy z nadzieją na rychły powrót …
… na który jak się okazało nie musieliśmy długo czekać, ponieważ postanowiliśmy sobotnie przedpołudnie spędzić właśnie u Leśnego. Przywitał Nas przy stoliku bardzo mało atrakcyjny serwetnik, ale bardzo szybko to wspomnienie zatarło mocne espresso zaserwowane ze szklaneczką lodowatej wody dla mnie oraz równie dobra biała kawa z ekspresu dla Sary, obie kawki firmy MK CAFE były odpowiednio zaparzone, a że do kawki prosi się coś słodkiego to na pierwszy ogień poszły naleśniki z lodami dla Sary i śliwki na ciepło z gałką lodów dla mnie. I tak też Sara dostała dwa chrupiące naleśniki z zawartością w postaci dwóch gałek lodów czekoladowych, jednej truskawkowej i jednej waniliowej. Naleśniki poprawne może odrobinę zbyt chrupiące, natomiast lody bardzo smaczne na pewno nie z Netto ;) Do tego bita śmietana na szczęście nie ze spray’u i sos czekoladowy niestety z butelki :( Moje śliwki były genialne, lekko karmelizowane, ale niepozbawione na szczęście naturalnej kwasowości podane w smacznym wafelku wraz z gałką lodów waniliowych i bitą śmietaną. Wychodząc wiedzieliśmy jedno, będziemy tęsknić za dobrym jedzeniem i miłą obsługą zapominając o sosie czekoladowym z butelki i starym serwetniku :)
P.S. - SZYMKÓWKA / REWIZYTA - Późnym popołudniem postanowiliśmy odwiedzić mojego i
Waszego znajomego, którego niektórzy z Was mieli okazję poznać podczas III edycji Festiwalu Dobrej Kuchni w La Ro, a mowa o Szefie Kuchni z Karczmy Szymkówka, Andrzeju Bogaczu. Pogoda dopisała, a widok z tarasu jak zwykle był przepiękny. Przychodząc Sara myślała, że idziemy ze zwykłą wizytą do Andrzeja, a tak naprawdę miała to być idealnie zaplanowana ze specjalnie dla Nas przygotowanym menu kolacja z okazji … Ci co są wtajemniczeni to wiedzą z jakiej okazji, a reszcie pozostaje doczytać posta w słodkiej nieświadomości jaki ta kolacja miała charakter ;) Mogę Wam za to zdradzić co Andrzej dla Nas przygotował, a jest o czym pisać … Na początek na pięknie nakrytym stole obok ślicznej Sary i jej czerwonej róży pojawił się dwukolorowy krem, jedną połowę stanowił krem brokułowy, a drugą krem porowy całość podał z grzankami czosnkowymi. Wyśmienite połączenie, które sprawiało, że człowiek chce aby zawartość miseczki nigdy się nie skończyła. Daniem głównym był szaszłyk jagnięcy z sosem śliwkowym oraz pulpet jagnięcy wyserwowany w koszyczku z oscypka, który pełen był wyśmienitego sosu borowikowego. Do tego „piecone” ziemniaki, kasza jęczmienna z cebulką oraz zestawy surówek, w których skład wchodziła tarta marchewka zrobiona na słodko wraz z kawałkami jabłek, tarte buraczki oraz tradycyjna mizeria. Po zjedzeniu tych pyszności musieliśmy udać się popodziwiać piękne krajobrazy co było świetnym pretekstem aby zrobić sobie miejsce na deser :) Po małym spacerze i krótkiej pogawędce z Andrzejem i jego załogą przyszedł czas na deser, którym okazał się wiejski serek twarogowy z wiórkami kokosowymi i malibu, na którym kolejno pojawiła się gałka lodów waniliowych, advocaat, pyszny sorbet wiśniowy oraz mus brzoskwiniowy, a wszystko podane w ładnej szklance stanowiło idealne zakończenie wymarzonej kolacji z ukochaną. Wielki ukłon dla Andrzeja za trud i staranność jakie włożył w aranżację tej kolacji. Jedno słowo … Dziękujemy !!! …
… tak jak idealnie zakończyliśmy tamtą sobotę tak samo idealnie chcieliśmy rozpocząć dzień, w którym opuszczaliśmy Bukowiną Tatrzańską. Poniedziałek rano, a My zjawiamy się w Szymkówce na dobrą kawusie i najlepszą w tym rejonie szarlotkę na ciepło z lodami waniliowymi i sosem waniliowym. Po zjedzeniu tej pysznej bomby kalorycznej oraz pożegnaniu się z Andrzejem, całą załogą i pięknymi widokami mogliśmy wyruszyć w drogę powrotną, naładowani pozytywną energią tego cudownego miejsca zarówno na mapie gastronomicznej jak i geograficznej.
“KIEŁBACHA I KORALE” - ul. Kościuszki 100
Jako że od rana w
niedzielę walczyliśmy z drogą nad Morskie Oko, to o tyle wieczór postanowiliśmy
spędzić w bardziej cywilizowanych
warunkach, a mianowicie w Karczmie Kiełbacha i Korale, dawnej Karczmie u
Bartka, która już jakiś czas temu przeszła kuchenne rewolucje Pani
Blondyny, ulubienicy Sanepidu w Polsce :D
Lokal bardzo przyjemny dla oka o bardzo góralskim charakterze. Siadamy
dostajemy karty menu i zaczynamy czytać, nazwy to esencja góralskiej gwary, ale
zrozumiałej zarazem dla Nas turystów. Na początek bierzemy coś do picia, Sara
bierze Książęce złote pszeniczne, a ja Książęce czerwony lager niestety szybko
okazuje się, że złotego pszenicznego nie ma i Sara daje się skusić na
czerwonego lagera. Czytając nadal karty menu dostajemy swoje lagery, ale o
dziwo w kuflach na złote pszeniczne, czyżby taka mała rekompensata za jego brak
w lokalu, dziwne :( … nie wspominając o braku podkładek pod kufle :( Po chwili
namysłu dokonujemy wyboru i tak, Sara wybiera durknięte pierogi juhasa czyli
pierogi z żurawiną i jabłuszkiem na maśle opiekane podane z adwokatem i
cynamonem, ja biorę na początek coś dla smakoszy kuchni podhalańskiej,
prawdziwy rosół barani z grulami, a na drugie placek jaśnie wielmożnego pana
hrabiego czyli gulasz jagnięcy podany z moskolami, sosem czosnkowym i tartym
oscypkiem pod tą pozycją w menu widniał dopisek - zbawco panie właśnie zbója
pokonałem :) Poprosiłem Panią kelnerkę o podanie mi najpierw rosołu, a potem o jednocześnie
podanie dań głównych niestety po chwili okazało się, że się chyba nie
dogadaliśmy, ponieważ wraz z rosołem na stole pojawiły się pierogi Sary …
trudno, zaczynamy. Rosół jest genialny, mocno barani z ogromną ilością
rozpływającego się w ustach mięsa baraniego, świeżo gotowanych ziemniaków oraz
marchewki. Mistrzostwo świata ! Pierogi okazują się być bardzo dobrym połączeniem
smakowym tylko advocaat podany do tego w czystej formie był odrobinę zbyt mocny,
na pewno lepiej sprawdził by się w roli sosu, który w procesie odparowywania
pozbył by się procentów, a zachował smak idealnie uzupełniający połączenie
żurawiny, jabłka i cynamonu. Nie zapominając, że pierogi zostały podane na
prześlicznym czerwonym talerzu rodem z góralskiej chaty. Zjadamy, a ja dostaję
swoje drugie danie, a że Sara ma ochotę jeszcze coś zjeść to szybko domawia
placek po zbójnicku czyli placki z tartych gruli z gulaszem góralskim podany z
kwaśną śmietaną i oscypkiem oraz kuszącym dopiskiem - spróbuj a uwidzis ;) Ja
jem powoli, aby Sara nie jadła potem sama, ale takie pyszności jakim było moje
danie należy jeść powoli. Moskole idealne w konsystencji i smaku, a sos
czosnkowy wykonany na bazie świeżego czosnku niby taka oczywistość, a zarazem
duża rzadkość, w niektórych restauracjach. Gwiazdą tego dania bezapelacyjnie
pozostaje sos z mięciutkim do granic możliwości, a jednocześnie nie
rozgotowanym mięsem jagnięcym. Lekki sos z wyraźnie wyczuwalnym tymiankiem i
czosnkiem długo nie pozwoli o sobie zapomnieć i tak właśnie powinno być ze
zjadanymi posiłkami. Gdy byłem mniej więcej w połowie swojego dania dotarły
placki Sary, dobre w smaku, ale mało chrupiące, natomiast sos bardzo wytrawny w
smaku i niezbyt złamany słodyczą, ale smaczny, na bazie pomidorów, świeżego
czosnku i kiszonego ogórka, wkład mięsny stanowiło idealne w konsystencji mięso
wieprzowe oraz plasterki kiełbasy. Do tego duży kleks ze swojskiej kwaśnej
śmietany, który dopełniał całości smaku, ogólnie bardzo udane danie. Kończę
swoje danie i dokańczam Sary :) a następnie dopijamy piwka i prosimy o
rachunek. No cóż, co jeszcze o lokalu … robi się w nim pizze, sam fakt może nie
cieszy, ale fakt iż nie pachnie nią w całym lokalu może być już plusem
zwłaszcza dla osób, które chcąc pokosztować góralskich specjałów pachnących
jałowcem, tymiankiem i baraniną nie będą napawały się wszechobecnym zapachem
oregano i bazylii … proszę też - kupcie Pani od pizzy jakiś porządny kitel,
PROSZĘ :D Po „rewolucyjnej” kiełbasie i koralach na barze ostały się jedynie
korale, gdzie zamysł Pani z TVN-u ? No chyba błądzi gdzieś po Tatrach jak widmo
słynnego świstaka Milki ;) Ale tak całkiem poważnie, to gdyby nie licząc
niedomówienia do jakiego doszło pomiędzy mną a Panią kelnerką to obsługa godna
pochwały, czystość i urok miejsca również. Muzyka przyjemna i niemęcząca dla
ucha, ale bez większych doznań estetycznych. Dobre, a wręcz momentami znakomite
jedzenie w towarzystwie odrobinę zbyt wysokich cen. Lokal niby po „Kuchennych
Rewolucjach” ,ale chyba bardziej potraktowanych jak niezłą reklamę za
niewielkie pieniądze w dobrym czasie antenowym TVN-u, a nie jako pomysł na
siebie.
“O ... KURCZE ! Smolar” - ul. Kościuszki 141
Nie mógł bym też nie wspomnieć o bardzo ciekawym miejscu bo
zrobionym ze smakiem, może nie smakiem tego regionu ale smakiem, który trafia
do młodego pokolenia a i do Nas trafił … mowa o miejscu o zacnej nazwie O … Kurcze ! Smolar. Kiedy to późną nocą w niedzielę zgłodnieliśmy jedynym miejscem
gdzie o tej godzinie mogłem się udać, aby upolować coś dla mojej kobiety i dla
siebie było właśnie O … Kurcze ! u Smolara :D … Ubieram się i udaję się do nie
wielkiej budki specjalizującej się w kuchni typu fast-food. W ofercie widnieją
pieczone udka, chrupiące skrzydełka i polędwiczki drobiowe typu „american
crispy chicken”. Niestety o pierwszej w nocy udka już wyszły więc biorę dla
Sary skrzydełka „american crispy chicken”, a dla siebie domowego burgera, po
chwilce czekania i ustaleniu z Panią sprzedającą jaki sos wybieram do
skrzydełek (a padło na sos BBQ) dostaję zamówienie i wracam do wygłodniałej
narzeczonej :) Burger okazuje się bardzo fajną kombinacją, mięso jest
wołowo-wieprzowe , dobrze doprawione i idealnie zgrillowane do tego sałata
lodowa, pomidor, zielony ogórek, czerwona cebula, cebulka prażona i sos
czosnkowy. Skrzydełka natomiast to prawdziwe wyzwanie dla Sary, walczyła długo,
wytrwale i po same łokcie :D ale trzeba przyznać, że panierka jest genialna,
taka domowa wersja tego co możemy spotkać w KF(uck)C ;) Kończę walkę z burgerem,
który jest spory i jeszcze pomagam w walce ze skrzydełkami Sarze (bo było ich
aż dziesięć sztuk) z sosem BBQ w dłoni ;) …
… ale że po powrocie
do Oświęcimia trzeba coś zjeść na obiad to wyjeżdżając z Bukowiny zatrzymujemy
się u Smolara i porywamy dwa udka, niestety znów nie ma tych w marynacie
cynanamonowo-pikantnej, bierzemy więc dwie sztuki uprzednio leżące w
marynacie musztardowo-miodowej i ruszamy do domu. Zarówno jak i nocna kolacja
tak i obiad na wynos kosztował bardzo niewielkie pieniądze szkoda tylko, że nie
zawsze wszystko jest i że sosy są kupne ;) Zacznijcie robić sosy,
dopracujcie styl panierowania i postarajcie się zawsze mieć cały oferowany
asortyment, a będzie to bez wątpienia najlepsze jedzenie tego typu w Bukowinie,
gwarantuje :)
“SERY I WINA - sklep” - ( Rabka Zdrój / Skawa )
Ostatnim miejscem jaki chce Wam przybliżyć, ale na pewno
niemniej ciekawym jest wyjątkowy … sklep. Znajdujący się po lewej stronie jadąc
z Nowego Targu na Kraków, a dokładniej jest to Rabka Zdrój / Skawa. Drewniany
domek obok motelu, na szyldzie pisze, że oferują między innymi sery i wina, a w
środku … bajka. Bogactwo miodów pitnych, win, serów kozich, owczych i krowich,
wędlin, a także miodów i
przetworów. Zawsze gdy tamtędy przejeżdżamy to musimy wstąpić i coś kupić …
Ostatnim razem padło na kiełbasę z jelenia, słoninę orawską i akacjowy miód pitny słowackiej firmy APIMED,
tym razem był to lipowy miód pitny tej samej firmy oraz
sześciomiesięczny ser owczy. Pani sprzedająca ma niezwykłe pojęcie o
sprzedawanym towarze, zna ich specyfikę i potrafi dokładnie opisać smak, a
gdyby nadal wyobraźnia odmawiała Wam posłuszeństwa to pozwoli skosztować poszczególnych produktów. Na mojej mapie
sklep ten jest obowiązkowym punktem wypadowym. Wiedza i bogactwo smaku w jednym
miejscu, takich sklepów pozostała garstka w całej Polsce … szkoda :(
... a już niedługo poczytacie o bardzo ciekawych nadmorskich lokalach i nie tylko :)
Świetnie piszesz, oby tak dalej :)
OdpowiedzUsuńPowodzenia w dalszych podróżach :)
OdpowiedzUsuń